wtorek, 16 września 2014

Page – pustynne miasto przy zaporze

Page w stanie Arizona miało być na początku jedynie naszym przystankiem noclegowym po drodze do Bryce Canyon. Później okazało się, że to bardzo ciekawe miejsce, które należy traktować co najmniej jak kolejną atrakcję :)

Pierwotnie mieliśmy zamiar nocować bliżej Bryce'a. Pojawiły się jednak trudności ze znalezieniem noclegu z uwagi na zaskakująco małą dostępność wolnych miejsc i bardzo wysokie ceny. Najbliższym sensownym miejscem był dopiero Hurricane, gdzie dojazd z Wielkiego Kanionu zająłby nam zbyt dużo czasu, jak na jeden wieczór po męczącym dniu. Postanowiliśmy więc znaleźć hotel gdzieś w połowie trasy, przy przeprawie przez rzekę Kolorado. Miejsce wyglądało obiecująco – przy jeziorze Powell i dużej tamie, z dala od większych ośrodków cywilizacji. 

Wjechaliśmy do Page w nocy, po kilku godzinach jazdy z Grand Canyon, robiąc po drodze zakupy w Walmarcie. Na słabo oświetlonych drogach było bardzo ciemno i musieliśmy porządnie wysilać zmęczony już wzrok, żeby odnaleźć hotel. Nie mogliśmy doczekać się porannych widoków miasta na pustyni, które oglądaliśmy wcześniej na Google Street View. Ze zdjęć pamiętaliśmy rozrzucone na dużej przestrzeni budynki, drogi zakurzone czerwonym pustynnym piaskiem i otaczające Page rozległe stepy. 

Taki też widok zastaliśmy rano wyjeżdżając z hotelu (nocowaliśmy w Rodeway Inn, który dobrze wspominam i mogę polecić). Jak na marcowy poranek było bardzo ciepło, a intensywnie grzejące poranne słońce na niemal bezchmurnym niebie zapowiadało wspaniały dzień.


Słońce próbowało zajrzeć do naszego pokoju na rogu ;)
Z braku czasu musieliśmy z bólem serca zrezygnować ze zwiedzenia Kanionu Antylopy – jednej z najbardziej znanych atrakcji w tej okolicy. Nie uwzględniliśmy go wcześniej w naszym napiętym planie podróży, ponieważ, skupieni raczej na parkach narodowych, zwyczajnie nie wiedzieliśmy o jego istnieniu. Dowiedzieliśmy się już będąc w Page, ale biorąc pod uwagę nasze ambitne plany na dzień wyjazdu z miasta, nie mieliśmy dużej możliwości zmodyfikowania planu wycieczki i wydłużenia doby. Podniesienie się z łóżka przed 7 rano, żeby załapać się na pierwsze wejścia przed wyruszeniem w dalszą podróż, nie wchodziło w rachubę ;)

Antelope Canyon to kolorowy niezwykle ciekawy niewielki kanion pod ziemią, ceniony przez fotografów za swoje wielobarwne ściany w faliste pasiaste wzory. Jest on bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania dzięki wspaniałej grze światła wpadającego przez szczeliny na górze kanionu. 

Do kanionu można schodzić jedynie z doświadczonym przewodnikiem, ponieważ jest to miejsce dość niebezpieczne. Kilka lat temu głośny był przypadek śmierci kilku osób wyniku nagłej powodzi (flash flood), która w ciągu kilkunastu minut potrafi zalać kanion hektolitrami wody zbierającej się po deszczu padającym w okolicy. Od tego czasu przewodnicy bardzo uważnie śledzą zjawiska pogodowe.

Oglądając w sieci dokument o tym wydarzeniu, straciliśmy nieco zapał do zwiedzania, co pomogło nam podjąć decyzję o pominięciu tej atrakcji. Dodatkowo, poprzedni dzień był bardzo deszczowy, nie wiedzieliśmy więc nawet, czy poranne wycieczki w ogóle się odbędą. Postanowiliśmy tym razem sobie odpuścić, mając świadomość, że gdybyśmy chcieli oglądać wszystkie ciekawe rzeczy w danym regionie, nasza podróż musiałaby trwać minimum dwa razy dłużej. :)

Decyzję ułatwiły nam również wysokie ceny za przewodnika (ok. 40$ za osobę za półtorej godziny zwiedzania). Dopiero później wyczytaliśmy w sieci, że nie trzeba płacić tak dużych sum za oficjalnych przewodników. Można po prostu jechać na miejsce z samego rana i za kilka dolarów wynająć jednego z tubylców, który nie ma własnej firmy przewozowej i strony internetowej.

Mimo pominięcia Antelope Canyon cudownie wspominam Page i całą okolicę. Mam nadzieję, że uda nam się tam dotrzeć przy następnej okazji, a tymczasem opowiem o innych wspaniałych i wartych odwiedzenia miejscach w pobliżu. 

Z samego rana udaliśmy się do Horseshoe Bend, które było jednym z najpiękniejszych miejsc na naszej trasie. Jest to zakole rzeki Kolorado, która w tym punkcie zakręca o 180 stopni tworząc bardzo malowniczą wodną podkowę. Wstęp jest wolny, nie jest to cześć żadnego parku. Blisko znajduje się parking, gdzie warto przy okazji zmienić buty na bardziej terenowe z uwagi na piaszczyste podłoże.

Wyjeżdżamy z Page
Z parkingu ruszyliśmy pieszo ścieżką po czerwonym rozgrzanym piasku, który wzbijał się i osiadał mi na spodniach prawie po kolana. Dookoła, po sam horyzont, rozciągał się ogromny step ze skarłowaciałą roślinnością. Niebo było jasnobłękitne, pokryte małymi białymi chmurkami, co w połączeniu z rozświetloną porannym słońcem czerwienią ziemi i rysujących się na horyzoncie wzniesień sprawiało odrealnione wrażenie patrzenia na przepiękny obraz impresjonisty. Krajobraz dosłownie zapierał dech w piersiach!

Step przy Horseshoe Bend
(by Ukochany)

Step i turyści w drodze do Horseshoe Bend
Ścieżka prowadziła nad brzeg 300-metrowej przepaści schodzącej wprost do zielono-granatowej rzeki, na której widać było maleńkie białe łodzie. Patrząc z góry w przepaść czułam połączenie zachwytu nieskończonym pięknem widoku z lekkim dreszczykiem strachu. I nie mogłam oderwać wzroku. Ukochany również nie mógł i od razu chwycił za aparat. Cudo! 


Widok w dół na Horseshoe Bend. W dole maleńkie łódeczki
(by Ukochany)
A tu Horseshoe z szerszej perspektywy
(by Ukochany)
Przy krawędzi nie ma żadnych barierek. Za tarasy widokowe służą wystające nad przepaść nakładające się na siebie skały, na których turyści sami odpowiedzialni są za swoje bezpieczeństwo. To jeszcze jeden powód, dla którego dobrze mieć na sobie porządne obuwie.


Turyści oglądający Horseshoe Bend
(by Ukochany)
Turyści przy Horseshoe Bend
Na owych skałach zrobiliśmy sobie zdjęcia i dopiero przechodząc dalej, wzdłuż brzegu rzecznej podkowy, odkryliśmy, że jedna ze skał, na której siedzieliśmy, tworzy nawis nad przepaścią i nie ma do końca podparcia. Dlatego jest bardzo popularnym miejscem na robienie zdjęć „z adrenaliną”. 

Z innego punktu fotografowaliśmy rzekę leżąc na skale na brzuchu, ponieważ była ona przechylona w stronę urwiska i był to jedyny sposób, żeby w miarę bezpiecznie zbliżyć się do krawędzi.


To ja pozująca do zdjęcia ;) - na siedząco, bo stać jednak trochę się bałam 
(by Ukochany)
A to ja pół godziny później w tym samym miejscu. Jakoś już nie miałam odwagi usiąść bliżej krawędzi :)
Ale bez obaw – w ciągu ostatnich 10 lat zdarzył się przy Horseshoe Bend bodajże tylko jeden śmiertelny wypadek. Po prostu trzeba być ostrożnym i nie stawać na samym brzegu skały, ponieważ może się ona złamać. Z bezpiecznej odległości i tak można zrobić wspaniałe zdjęcie. 

Widok na Horseshoe jest tak wspaniały, że aż chciałoby się usiąść i zostać tam na cały dzień i noc, żeby obserwować gwiazdy. Sądząc po namiocie rozbitym u podnóża jednej ze skał (jakieś 20 metrów od brzegu urwiska), a o tej godzinie otoczonym przez fotografującą się japońską wycieczkę, amatorów takiego sposobu spędzania czasu nie brakuje. Żal było nam stamtąd wyjeżdżać, ale w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się na chwilę przy zaporze Glen Canyon. 

Zapora Glen Canyon na rzece Kolorado jest mniej znana od zapory Hoovera pod Las Vegas, ale patrząc na zdjęcia można ją pomylić z tą drugą. Ma 220 m wysokości – niecałe półtora metra mniej niż tama Hoovera (według Wikipedii). Obok znajduje się charakterystyczny most, podobny do tego przy Hoover Dam. Wejście na zaporę jest płatne, chyba nawet połączone ze zwiedzaniem wnętrza i elektrowni, ale nam wystarczył piękny i darmowy widok z mostu – z jednej strony na zaporę, z drugiej – na małą rzeczułkę Kolorado przepuszczaną jakby niechętnie przez śluzy tamy, która płynie dalej w stronę Wielkiego Kanionu.

Most przy zaporze Glen Canyon. W płocie są "okienka" do robienia zdjęć.
(by Ukochany)

Widok z mostu na zaporę, Visitor Center i jezioro Powell
(by Ukochany)

A to rzeczka, która przepływa przez zaporę
Słupy energetyczne przy zaporze. Po prawej stronie widać okienko dla fotografów w siatce
(by Ukochany)
Ładny widok na zaporę jest też z wysokich okien Visitor Center, w którym można poczytać trochę o historii budowy obiektu i jego znaczeniu dla sieci energetycznej regionu.


Informacje o Lake Powell
Widok z Visitor Center na most i zaporę
(by Ukochany)

Zapora budzi podobno wiele kontrowersji związanych z ekologią i wpływem na środowisko. Po pierwsze zatrzymuje ona materiał skalny, który spiętrza się i nie spływa dalej, zaburzając naturalne procesy zmian koryta rzeki i erozji skał. Poza tym przez tamę przepływa znacznie mniej wody niż naturalnie znajduje się w rzece. Sprawia to, że prąd poniżej zapory jest o wiele słabszy niż w naturalnych warunkach, a zatem spływająca dalej woda nie wymywa materiału skalnego osypującego się do koryta Kolorado ze ścian Wielkiego Kanionu. Tworzą się tam więc wyspy i naturalne zapory zmieniające nurt. 

W związku z tym zmienił się też ekosystem rzeki. Woda w jeziorze Powell jest chłodniejsza i ma bardziej stałą temperaturę niż w nagrzewanej słońcem wartkiej rzece, co sprawia, ze niektóre ryby żyjące wcześniej w rzece nie mogą przeżyć w nowych warunkach. Nie jestem w tej kwestii ekspertem, zainteresowanym polecam więc Wikipedię i inne źródła internetowe. :)

Samo jezioro Powell należy podobno do najpiękniejszych w Stanach i jest bardzo popularnym miejscem wypoczynku i żeglugi. Nie mieliśmy niestety czasu trochę nad nim poleniuchować, ale widzieliśmy jezioro z jednego z punktów widokowych na drodze z Page w kierunku Kanab (był to chyba drugi zjazd na punkt widokowy po przejechaniu rzeki).

Punkty widokowe oznaczone są niebieskimi tabliczkami z napisem 'Scenic view', umieszczonymi po prawej stronie drogi. Po pierwszej tabliczce dobrze jest zwolnić, bo druga znajduje się tuż przy zjeździe i łatwo ten zjazd minąć z rozpędu. Zawracać zazwyczaj się nie opłaca. :) Trzeba też powstrzymać pokusę skręcana za każdym razem, gdy widzimy niebieska tabliczkę. Czasem punktów widokowych jest naprawdę dużo, wszystkie zapewne piękne, ale trzeba tez pamietać o celu :)

Widok na Lake Powell z drogi
Widok na Lake Powell z punktu widokowego. W oddali widać port.
(by Ukochany)
A to krajobraz z drugiej strony
(by Ukochany)
Punkt, z którego oglądaliśmy jezioro, znajdował się na wzgórzu, na które wjeżdżało się samochodem. Rozciągał się stamtąd bajeczny widok na początkową (a może raczej końcową) cześć jeziora Powell oraz na zaporę i most Glen Canyon. Jezioro jest naprawdę piękne, wije się zakrętami wzdłuż kanionu otoczone wysokimi ścianami wyżłobionymi przez rzekę.

Przez chwilę byliśmy tam sami. Urządziliśmy więc sobie sesję fotograficzną z samochodem ;), po czym ruszyliśmy w dalsza drogę do Bryce Canyon. Wyjechaliśmy znacznie później niż pierwotnie planowaliśmy, ale żal było ominąć tak piękne miejsca po drodze. Na przyszłość pewnie zostalibyśmy w Page cały dzień i wyruszyli do Bryce dopiero kolejnego ranka. Dlatego na zwiedzenie tego wspaniałego miejsca polecam zarezerwować sobie od razu więcej czasu. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz