sobota, 16 sierpnia 2014

WIELKI Kanion Kolorado

Wielki Kanion Kolorado jest jedną z najpopularniejszych atrakcji kojarzonych ze Stanami Zjednoczonymi. Rozciąga się na przestrzeni niemal 450 kilometrów! Rzeka Kolorado płynie do oceanu uwięziona między wysokimi ścianami, pokonując liczne zakręty składające się na wspaniały i rozłożysty krajobraz Kanionu.

Wielki Kanion Kolorado
(by Ukochany)
Wiele osób zastanawia się, jak powstał ten cud natury. Najnowsza znana mi teoria mówi, że na Wyżynie Kolorado, wypchniętej przez gigantyczne trzęsienie ziemi w całości do góry, równolegle do poziomu dna morskiego (dlatego nie ma tam klasycznych gór), utworzyło się prehistoryczne jezioro. Jezioro to znalazło słabsze miejsce w płaskowyżu, który obrało sobie za świetny punkt startowy na trasie do oceanu. I tak, przez wieki, odpływająca z jeziora woda drążyła Wielki Kanion jako prababcia rzeki Kolorado. Efekty jej działania możemy podziwiać dziś, a majestatyczne ściany Kanionu, pamiętające czasy sprzed milionów lat, przypominają o tym, jak stara jest Ziemia i jak wolno z perspektywy ludzkiego istnienia zachodzą na niej zmiany. 

Najpopularniejszym miejscem na zwiedzanie Kanionu jest jego południowy brzeg (South Rim), dostępny dla turystów przez cały rok. Wzdłuż południowej krawędzi Kanionu przebiega asfaltowa droga, którą można przejechać zatrzymując się przy licznych punktach widokowych. Można w ten sposób zobaczyć Kanion z różnych stron, pod różnym kątem i z różnej wysokości nad rzeką Kolorado. Na obszarze, gdzie Kanion jest najszerszy (nawet do 29 km) i najgłębszy (prawie 800 m), znajduje się Grand Canyon National Park i Grand Canyon Village z całą infrastrukturą, rozległą jak małe miasteczko: domkami dla turystów, muzeami, punktami gastronomicznymi, budynkami obsługi parku itd. Łatwo jest się zgubić w gąszczu małych uliczek, które w dużej części są jednokierunkowe.

North Rim, czyli krawędź północna, jest o wiele mniej popularnym miejscem do podziwiania Wielkiego Kanionu, ze względu na znacznie trudniejszy dojazd i brak możliwości przejazdu wzdłuż krawędzi – droga do niego wiedzie po prostu przez las i łąki. Jego zaletą są podobno piękne widoki, znikoma liczba turystów (coś dla osób unikających tłumów) i  brak opłaty za wstęp. My w ogóle nie braliśmy tej opcji pod uwagę, ponieważ w marcu na tym obszarze zalega jeszcze śnieg i dojazd jest bardzo utrudniony, jeśli nie niemożliwy. 

Niektórzy udają się również do Grand Canyon Skywalk położonego w zachodniej części Wielkiego Kanionu. Jest to pomost w kształcie podkowy zawieszony poza krawędzią nad przepaścią. Nie znalazł się w planie naszej wycieczki, ponieważ zwyczajnie nie był po drodze.  Uznaliśmy ponadto, że cena biletu (ceny są podobno zmienne, ale znalazłam informację, że w sumie ponad 70$, w tym opłata za wstęp do parku i opłata za wejście na taras) ma się nijak do tego, co się za to otrzymuje (czyli ładny widok, który mamy jednak również gdzie indziej). O wiele lepiej udać się do Grand Canyon NP (12$ za osobę, 25$ za samochód lub w cenie passu rocznego), gdzie czekają nas zapierające dech w piersiach widoki, wiele szlaków pieszych i pięknie położonych punktów widokowych na Kanion.

Wielki Kanion można też oglądać z helikoptera, który dodatkowo ląduje na samym dnie. Wycieczki można kupić w wielu miejscach, a na pewno na każdym rogu w Las Vegas.

My wybraliśmy pierwszą opcję - najpopularniejszą. Kierowaliśmy się w tym przypadku gustem większości i był to wybór bardzo dobry. Tłumy turystów nam nie przeszkadzały (choć był to okres Spring Break - przerwy wiosennej dla szkół, czyli czas wzmożonego ruchu), a widoki z południowej krawędzi okazały się naprawdę niezapomniane.

Do Grand Canyon Village dotarliśmy po południu. Po drodze z Kingmana temperatura zdążyła spaść do zaledwie 3 stopni Celsjusza, co wywołało u nas szok termiczny po niemal 30 stopniach w Joshua Tree poprzedniego dnia. Ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego, a i prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne. Postanowiliśmy się jednak nie poddawać, licząc na szczęście turysty :)

Na popołudnie zaplanowaliśmy sobie pieszą wycieczkę wzdłuż Rim Trail (szlak wzdłuż brzegu Kanionu) na Zachód od Maricopa Point. Dlatego pojechaliśmy na parking przy Bright Angel Lodge, leżący w niedużej odległości od szlaku. Do tego miejsca dojeżdża również pociąg z wielkim napisem Grand Canyon, który może być dobrą alternatywą dla niezmotoryzowanych. Udało nam się znaleźć całkiem dobre miejsce parkingowe. Być może sprzyjała nam trochę kiepska pogoda i popołudniowa godzina, kiedy część zwiedzających  wyjeżdżała już z parku. Ogólnie najlepiej przyjeżdżać rano, ponieważ, szczególnie w szczycie sezonu, można mieć trudności z zaparkowaniem.

Pociąg do Wielkiego Kanionu
Gdy dojeżdżaliśmy już do celu, zaczął padać śnieg i grad. Ludzie dookoła, opatuleni w kurtki z kapturem, chowali się gdzie mogli. Niektórzy nie przewidzieli chyba załamania pogody i wyraźnie marzli w bluzach czy krótszych spodniach. Czekaliśmy w samochodzie, nie wiedząc do końća, co zrobić. Po kilkunastu minutach grad przestał padać. Po krótkim namyśle i walce z chęcią schowania się w ciepłym miejscu postanowiliśmy zabrać kurtki przeciwdeszczowe i choć na chwilę zobaczyć Wielki Kanion, a potem udać się na gorącą herbatkę do hotelu. Byliśmy ubrani w t-shirty i szorty, ponieważ rano w Kingmanie było grubo ponad 20 stopni Celsjusza. Przezornie postanowiliśmy częściowo przebrać się jeszcze w samochodzie korzystając z łatwego dostępu do bagażnika w SUV-ie. I tak w ruch poszły długie górskie spodnie, bluzy termiczne, polary, kurtki przeciwdeszczowe, buty trekkingowe za kostkę, szaliki i czapki.

Wysiadłam z samochodu. ZZZZZZIMNO! A nawet lodowato. Potwierdziły się też poranne ostrzeżenia pogodowe przed silnym wiatrem. Wróciłam więc jeszcze po legginsy i rękawiczki. Przebraliśmy się do końca w toalecie przy zejściu na Bright Angel Trail. W międzyczasie pogoda postanowiła chyba przestać szaleć. ;) Pojawiła się jakaś nadzieja, bo akurat przestawało padać, choć turyści bez czapek wciąż trzęśli się z zimna.

W końcu podeszliśmy do brzegu Wielkiego Kanionu. Wiatr wiał tak, jakby chciał nas zdmuchnąć z góry. Cóż za wspaniały był to widok! Zapomniałam natychmiast o mroźnej pogodzie, a grad sprzed kilkunastu minut zaczynał mi się nawet wydawać całkiem ciekawą przygodą. W tym momencie, choć od gradu minęło może 20 minut, niebo przejaśniło się, a radosne słońce zaczęło nas ogrzewać jak gdyby nigdy nic.

Czułam PRZESTRZEŃ. Przytłaczającą i wspaniałą zarazem.

Byłam małym człowieczkiem patrzącym na ogrom siły przyrody. Piękno cudu natury, który miałam przed oczami, jest niesłychane i absolutnie nie przereklamowane. Niemal dwa kilometry w dół i kilkadziesiąt kilometrów przed nami rozciągał się bajeczny krajobraz złożony z niezliczonych warstw skał w czerwonawych odcieniach. Trudno było odróżnić, którym wyżłobieniem aktualnie płynie rzeka. Nie było jej widać z tego miejsca. Niezliczona liczba zakrętów i załamań skalnych ścian nie pozwalała się tego łatwo domyślić. 

Nasze pierwsze spojrzenie na Wielki Kanion
- tu przed chwilą padał śnieg i grad
(by Ukochany)
Z  miejsca, w którym staliśmy, odchodził w dół Kanionu szlak Bright Angel, którym z dołu szli ludzie w krótkich spodenkach i lekkich koszulkach. Nic dziwnego – na dole Kanionu temperatura jest znacznie wyższa niż na górze. Różnica może podobno wynosić nawet do 20 stopni Celsjusza. Na górze może leżeć śnieg, a na dole niemal zawsze panuje susza. Kawałek szlaku położony niżej był również widoczny, schodził zygzakiem w dół i przebijał się przez wykute w skale łukowate otwory. Od razu postanowiliśmy zejść nim kolejnego dnia.

To ja i turyści idący z dołu :)

Z lewej fragment Bright Angel Trail
Korzystając ze szczęśliwej poprawy pogody, która mogła przecież nie potrwać długo, udaliśmy się na Rim Trail. Szlak można zwiedzić po amerykańsku, czyli przejechać się shuttlem (ma po drodze kilka przystanków w najciekawszych punktach). My wybraliśmy najprzyjemniejszą dla nas formę zwiedzania czyli przejście szlakiem pieszo. Wjazd samochodem na drogę wzdłuż krawędzi kanionu jest w tym miejscu niedozwolony.

Trasa szlaku wiedzie wzdłuż brzegu Kanionu, przechodząc po drodze przez jego najbardziej wysunięte punkty, na których zorganizowane są tarasy widokowe, i czasem wiedzie przez niewielki lasek. Przeszkadzało nam nieco podłoże wylane asfaltem, ale w amerykańskich parkach narodowych trzeba się do tego przyzwyczaić. Władze starają się, żeby najpopularniejsze i najbardziej dostępne szlaki widokowe były dostępne np. dla wózków inwalidzkich.

Tak miejscami wyglądał szlak
A tak wyglądał w innych miejscach :)
(by Ukochany)
Z każdego punktu widokowego podziwialiśmy podobną, ale jednocześnie jakże różną panoramę. Można było oglądać te same skały z zupełnie różnej perspektywy, raz w słońcu, raz w cieniu. Gdzieniegdzie, pomiędzy ścianami Kanionu, połyskiwała daleka wstęga rzeki Kolorado.

Gdy stoi się na metrowej szerokości tarasie, otoczonym z trzech stron głęboką, niemal dwukilometrową przepaścią, gdy widzi się skały oddalone o niemal 100 km, ma się ochotę rozłożyć ręce i krzyczeć w przestrzeń, wiedząc, że po drodze nic nie zatrzyma naszego głosu. To wspaniałe uczucie, być małą istotą otoczoną nieskończonym pięknym ogromem, jak daleko sięga wzrok. 

Maricopa Point
Powell Point
(by Ukochany)
Widok z Hopi Point - wreszcie widać kawałek rzeki
Według zamieszczonej obok tablicy w oddali po lewej  widać Mt. Trumbull znajdującą się w odległości 97 km
(by Ukochany)


Zmienna pogoda dodawała krajobrazowi malowniczości. Z jednej strony mieliśmy część Kanionu oświetloną wiosennym słońcem, mieniącą się w promieniach rzekę i całą gamę ciepłych kolorów. Z drugiej strony po niebie krążyły ciężkie i ciemne, kłębiaste deszczowe chmury, kładąc ruchome cienie na ścianach Kanionu. Widać było zamglone obszary, padający gdzieś daleko deszcz i niewielki kawałek błękitnego słonecznego nieba, akurat nad nami.
Szczęśliwe dla nas przejaśnienie nad Wielkim Kanionem (by Ukochany)
Grand Canyon rozświetlony słońcem przebijającym się między deszczowymi chmurami
Po ok. 2 godzinach marszu pogoda zaczęła się psuć i nie było raczej szans na przejaśnienia, a zatem i na lepsze oświetlenie Kanionu. Uznaliśmy, że to dobry moment udanie się do hotelu.

Nocowaliśmy we Flagstaffie w motelu Howard Johnson Inn University, z którego wspominam jedynie dość dziwnego pana w recepcji i padający błotny deszcz, niewyjaśniony dla nas fenomen przyrody, który sprawił, że nasz samochód stojący na parkingu wyglądał rano jak po ciężkiej przeprawie przez zabłocony poligon. 

Rozważaliśmy na początku nocleg w Grand Canyon Village, ale było drogo, a poza tym w okresie Spring Break nie było szans na znalezienie przyzwoitego noclegu bez dużo wcześniejszej rezerwacji. Flagstaff znajduje się w odległości "jedynie" 100 km od parku, co w skali amerykańskiej oznacza tuż za rogiem, i jest popularnym miejscem noclegowym dla turystów :) Dojazd do parku zajmował nam godzinę, był to więc czas akceptowalny.

Kolejnego dnia, zgodnie z planem, postanowiliśmy zejść w dół Kanionu.

Na dół, do rzeki Kolorado, prowadzi z góry kilka różnych szlaków.  Bez zastanowienia wybraliśmy spośród nich Bright Angel Trail, który zauroczył nas poprzedniego dnia.

Przed wejściem na szlak wiszą ostrzeżenia, żeby nie próbować schodzić i wchodzić nim tego samego dnia. Zdarzają się bowiem zgony z wyczerpania. Nie znam dokładnych  przewidywanych czasów wejścia i zejścia szlakiem Bright Angel, ale podobno na zejście trzeba przeznaczyć ok. 5-6 h, a na wejście ok. 6-8 h. Widzieliśmy śmiałków, którzy wstali wcześnie, odważyli się zejść i późnym popołudniem wracali. Wyglądali na zmęczonych, ale dawali radę. Nie polecam jednak takiej wersji wycieczki, chyba że jesteś zaprawionym górołazem z dobrą kondycją.

Rozłożenie wyprawy na dwa dni bywa niestety problematyczne, ponieważ gdzieś trzeba wówczas przenocować. A przenocować można owszem, na dole, tyle że miejsca noclegowe trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym, a nawet rocznym wyprzedzeniem.

Dlatego większość przybyszów wybiera wersję kompromisową, czyli zejście do pewnego punktu szlaku i powrót tego samego dnia. Niezależnie od tego, jak daleko w dół zamierzamy dojść, ważne jest, zęby zabrać ze sobą zapas jedzenia i wody. Im dalej w dół, tym wyższa temperatura i bardziej suche powietrze. Przypomnienia o fakcie, że zapas wody jest niezwykle istotny oraz ostrzeżenia przed odwodnieniem znajdują się w wielu miejscach parku. Niby oczywiste, ale czasem ludzie nie zdają sobie sprawy z warunków pogodowych dole i przeceniają własne możliwości.

Nie zawsze trzeba dźwigać kilka litrów. Na szlakach znajdują się przystanki, niektóre zaopatrzone w toalety i ujęcia wody pitnej, często sezonowe. Warto wcześniej sprawdzić, gdzie można uzupełnić zapasy. Ujęcie wody źródlanej znajduje się też tuż przy punkcie startowym szlaku Bright Angel. 

Tablica informacyjna przed Bright Angel Trail
My również zdecydowaliśmy się na kompromisowy wariant wędrówki. Ponieważ byliśmy już zmęczeni, postanowiliśmy nie zrywać się o 3 nad ranem, uznając pokonanie całego szlaku w obie strony tego samego dnia za zdecydowanie zbyt ryzykowne. Nawet gdybyśmy bardziej wierzyli w naszą kondycję, nie mieliśmy kiedy uzupełnić zapasów wody i pożywienia. Na Bright Angel Trail przeznaczyliśmy sobie po prostu część dnia, w sumie nieco ponad 3 godziny, co uznaliśmy za czas wystarczający, żeby trochę ”liznąć” atmosferę wędrówki do Kolorado. Schodziliśmy około godziny w dół i wchodziliśmy nieco dłużej na górę. Nie wiem czy to kwestia krótkiego dystansu i małego zmęczenia, ale szliśmy prawie dwa razy szybciej niż przewidywały to czasy podawane na znakach.

Sam szlak jest bezpieczny, choć przebiega bardzo blisko krawędzi urwiska. Trzeba po prosu uważać, żeby nie stracić równowagi. Podłoże jest piaszczyste, uregulowane drewnianymi i kamiennymi wzmocnieniami. Jest dość tłoczno, przynajmniej w górnej części szlaku, gdyż wielu turystów schodzi do pewnego punktu i wraca. Można też spotkać muły transportowe, które mają pierwszeństwo przed piechurami. :) 

Temperatura niżej jest rzeczywiście znacznie wyższa niż na górze. Szybko więc zrobiło nam się gorąco i to nie tylko z powodu wysiłku (który przynajmniej przy schodzeniu był niewielki). Można było chodzić w szortach i z krótkim rękawem, co stanowiło niesamowity kontrast w stosunku do naszych ubiorów poprzedniego dnia (i bieżącego w zasadzie też – na górze wciąż było dość chłodno). 

Krajobrazy są tam przepiękne, a zejście jest tak łagodne, że trudno uwierzyć, iż można w ten sposób dobrzeć do samej rzeki. Jednocześnie, schodząc mieliśmy wrażenie bardzo szybkiego oddalania się od górnej krawędzi Kanionu, która została wysoko za nami. :) Z tego co wiem, dopiero na dalszych odcinkach szlak jest bardziej stromy. 

Poniżej kilka zdjęć ze szlaku:

Turyści na Bright Angel Trail
Widok na Wielki Kanion z Bright Angel Trail

Turyści na Bright Angel Trail
Bright Angel Trail
Bright Angel Trail
Cała wycieczka sprawiła nam tak dużo radości, że teraz naszym marzeniem jest pokonanie całego szlaku. Zapewne byłby to nasz główny cel kolejnej wizyty w Parku Narodowym Wielkiego Kanionu.

Muły też wracają do bazy ;)
Po powrocie na górę przeszliśmy się jeszcze raz krótko wzdłuż Rim Trail, z uwagi na lepszą niż poprzedniego dnia pogodę. Później wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy wzdłuż South Rimu w kierunku Page, zatrzymując się po drodze w kilku punktach widokowych, aby na koniec tego wspaniałego dnia w wieczornym słońcu pooglądać zmieniający się krajobraz Wielkiego Kanionu i wijącej się na jego dnie błękitnej rzeki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz