piątek, 26 września 2014

Parki narodowe USA

Dziś będzie przerwa w podróży i trochę informacji praktycznych :)

Opisałam po drodze kilka pięknych parków narodowych i postanowiłam poświecić post wskazówkom, jak organizować wyprawy i poruszać się po parkach.

Oto najważniejsze moim zdaniem informacje dla każdego podróżnika:

1. Strona internetowa parków narodowych - koniecznie zapisz do ulubionych http://www.nps.gov/

Jest to prawdziwa i najświętsza świętość, jeśli chcesz odwiedzać parki. Znajdziesz tam informacje o wszystkich parkach narodowych w USA oraz o wszystkim, co niezbędne dla turysty. Strona zawiera informacje o atrakcjach parku, mapy drogowe, mapy szlaków pieszych i mapy dojazdu, informacje o cenach i warunkach wstępu, pogodzie, warunkach drogowych i ograniczeniach transportowych z tym związanych oraz wiele, wiele innych bardzo cennych danych.

Bardzo ważna jest sekcja zawierająca aktualne informacje, alerty i ostrzeżenia - może się okazać, że danego dnia droga lub szlak są zamknięte z uwagi na opady śniegu albo zagrożenie pożarem.

Są też aplikacje, np. na iPada, które zawierają mapy i sporo ciekawych informacji.

2. Wybór parków do zwiedzania 

Oczywiście to zależy od regionu, w który się wybierasz i zapewne będziesz chciał zwiedzić jak najwięcej. Musisz tylko pamiętać o jednej ważnej rzeczy - nie wszystkie parki/części parków są dostępne przez cały rok. Sprawdź przed podróżą na stronie NPS jakie warunki panują w danych parkach w okresie, w którym jedziesz. Nie każda pora jest dobra na zwiedzanie, a do niektórych miejsc zwyczajnie możesz nie zostać wpuszczony.

Poza tym oczywiste jest, że niektóre miejsca piękniej wyglądają latem, inne wiosną, a jeszcze inne lepiej prezentują się ubarwione jesiennym listowiem.

Parki pustynne, jak Joshua Tree i Death Valley najlepiej zwiedzać wiosną. Latem temperatury dochodzą do 40-50 stopni Celsjusza i zwyczajnie jest za gorąco, choć wjechać do nich można. Jesienią wiele upalnych miejsc jest wypalonych słońcem i pozbawionych roślinności. Z kolei parki górskie, jak np. Sequoia Tree i Kings Canyon oraz Yosemite późną jesienią, zimą i wczesną wiosną w dużej części są niedostępne dla turystów.

Rybki w strumyczku w Parku Narodowym Doliny Śmierci. Strumień pojawia się tylko wiosną, latem natomiast wysycha 
Zaśnieżone szczyty w Sequoia National Park, gdzie nie mogliśmy wjechać z uwagi na warunki pogodowe
Od pory roku zależy też rodzaj transportu dozwolony w parkach oraz liczba turystów, których będziesz musiał omijać na szlakach (i walczyć z nimi o miejsca parkingowe). Polityka parków jest różna. Na przykład Zion do kwietnia dopuszcza w parku ruch samochodowy. Później poruszać się można tylko shuttle'm, który jest z kolei niedostępny zimą i wiosną.

3. Pogoda i warunki zwiedzania

Dzień lub dwa przed odwiedzeniem parku sprawdź na stronie NPS prognozę pogody i warunki na drogach oraz aktualne alerty (w tym zamknięte ciągi komunikacyjne i ostrzeżenia). Upewnij się, że drogi, którymi chcesz jechać są otwarte. Zrób to jeszcze rano (lub wieczorem) przed wyjazdem. Możesz wtedy zmodyfikować plan albo zabrać kurtkę przeciwdeszczową ;)

Pamiętaj o odpowiednim do warunków pogodowych stroju, szczególnie butach. Latem (choć nie tylko) w wielu parkach za Zachodzie możesz natknąć się na węże i inne małe niebezpieczne zwierzęta. Jeśli więc zamierzasz wejść na nieutwardzony szlak i oddalić się od punktów widokowych, do których można dojechać samochodem po asfalcie - zabierz buty trekkingowe za kostkę - ZWŁASZCZA latem. Jeśli zamierzasz poruszać się po górach, szczególnie w warunkach zimowych - podobnie.

Do niektórych parków w czasie zimy i wiosny można wjechać jedynie (o ile w ogóle) z łańcuchami śniegowymi na kołach. Ale o tym więcej w punkcie "Transport".

4. Woda

ZAWSZE miej ze sobą DUŻY zapas wody, dla siebie i dla samochodu. Niby oczywiste - ale nie wszyscy o tym pamiętają. Park rangerzy radzą zawsze mieć minimum 4 litry wody na osobę. Nigdy aż tyle nie potrzebowałam, ale przezorny zawsze ubezpieczony. My po prostu woziliśmy zgrzewkę butelkowanej wody w samochodzie. Jest to szczególnie istotne w parkach pustynnych i w porze letniej.

Może się wydawać, ze parki są dobrze zorganizowane i nic niebezpiecznego się nie zdarzy, ale wystarczy że zgubisz drogę albo przebije Ci się opona w samochodzie i problem gotowy. Latem wcale nierzadkie są przypadki odmowy współpracy przez silnik, a już na pewno przez klimatyzację w aucie.

5. Jedzenie

W wielu parkach (szczególnie tych największych i najbardziej popularnych)  są miejsca, gdzie można kupić jedzenie i zjeść nawet ciepły posiłek. Nigdy jednak nie wiadomo, gdzie się wyląduje, albo o której godzinie dojedzie do hotelu. Dlatego warto mieć w bagażniku i plecaku coś kalorycznego i pożywnego, najlepiej tyle, żeby wystarczyło co najmniej do wieczora. 

My woziliśmy gotowe posiłki w opakowaniach (kupione w supermarkecie) oraz żywność liofilizowaną (choć ta potrzebuje wrzątku, więc wymaga wożenia kuchenki lub czajnika z ładowarką samochodową - my na jednodniowe wycieczki nie potrzebowaliśmy takich rzeczy), dodatkowo orzechy i słodycze.

I oczywiście dużo wody. 

6. Ubiór

Też oczywiste, ale napiszę, żeby przekonać ewentualnych sceptyków i ryzykantów.

Dostosuj ubiór do warunków pogodowych i zawsze zabieraj coś ciepłego, nawet na pustynię - nigdy nie wiesz, czy przypadkiem nie zostaniesz tam na noc.

O butach pisałam już wyżej. Co prawda widziałam tłumy ludzi chodzące w sandałkach i klapkach po trudnych szlakach w Zionie. To prawda - nie są to Himalaje i nikt stamtąd nie spadł. Ale po co się męczyć i ryzykować każdym krokiem? To chyba oczywiste, że wystarczy trochę deszczu i szlaki mogą być bardzo śliskie, ze o czyhającej na nasze stopy zwierzynie nie wspomnę. Jak by nie patrzeć przyroda w USA różni się od naszej, więc nigdy nie wiadomo co w trawie/krzakach się chowa.

Poza tym skręcona kostka przy amerykańskich kosztach leczenia też może być niezłym problemem.

Szlak w Zion NP - z naprawdę dużą przepaścią. Trochę deszczu i robi się jeszcze bardziej ryzykownie.
No i oczywiście nie wolno zapomnieć o nakryciu głowy - słońce potrafi rozłożyć człowieka na łopatki bardzo szybko.

7. Bilety wstępu

Każdy park ma osobne bilety wstępu. Kosztują one przeważnie ok. 15-25$ za samochód za dzień (najczęściej max 4 osoby, ale nie zawsze). Niektóre parki liczą opłaty od osoby, trzeba to sprawdzić na stronie NPS. Dla jednośladów ceny przeważnie są jeszcze inne. Kupuje się je na bramkach wjazdowych, więc nie trzeba z wyprzedzeniem robić zaopatrzenia :)

Jeśli zamierzasz odwiedzić więcej parków narodowych i nie podróżujesz samotnie, lub chcesz tam spędzić więcej niż 1 dzień, a w zasadzie prawie w każdym przypadku, najlepszym wyjściem jest zakup rocznego biletu (annual pass). Jest to mała plakietka wielkości karty kredytowej. Kosztuje 80$ i obowiązuje na samochód. Jest ważna przez rok. Można ją nabyć przez internet lub przy wjeździe u park rangera. Więcej informacji znajduje się na stronach http://www.nps.gov/findapark/passes.htm oraz http://store.usgs.gov/pass/annual.html.

Annual pass jest imienny, ale ma miejsce na podpis dwóch osób, które nie muszą być powiązane. Jeśli jedzie się grupą warto wpisać tylko jedno nazwisko. Później, jeśli nie będzie nam już potrzebny, możemy go komuś odstąpić lub sprzedać.

UWAGA! Bilet roczny obowiązuje dla parków narodowych (National Parks) i nie działa w parkach stanowych (State Parks)

Żeby wjechać do parku trzeba przejechać przez bramki (choć są nieliczne wyjątki), gdzie w budce siedzi park ranger. Można u niego kupić bilet/roczny karnet.

Często dla osób już posiadających bilety są zorganizowane osobne wjazdy - warto na to zwrócić uwagę, żeby krócej stać w kolejce. Przy dużym ruchu przed bramkami pomiędzy czekającymi w kolejce samochodami biegają rangerzy, którzy pytają czy ma się pass czy nie i kierują do odpowiednich ogonków, żeby usprawnić ruch.

Roczny pass trzeba zawsze okazać z dokumentem. Ja używałam do tego celu prawa jazdy - jest wygodniejsze w użyciu niż paszport. Park ranger zawsze daje wjeżdżającemu mapę parku i aktualną parkową gazetkę (jeśli nie da - trzeba się upomnieć). To ważne, żeby ją zabrać. Dlaczego? O tym w części "Elektronika".

Mapa moim zdaniem w zupełności wystarcza do poruszania się po parku i nie trzeba kupować żadnej dodatkowej w sklepie. Gazetka zawiera informacje o najważniejszych atrakcjach, aktualnych wydarzeniach w parku, dostępności dróg, warunkach przyrodniczych w danym miesiącu oraz roślinach i zwierzętach, jakie występują na terenie parku. Można tam znaleźć również propozycje wycieczek po parku w zależności od tego ile ma się czas.są podane długości i stopień trudności szlaków pieszych itd.

8. Visitor Centers

Visitor center, czyli informacja turystyczna, znajduje się zawsze przy wjeździe do parku (czasem jest ich kilka). Można tam zasięgnąć informacji o samym parku i jego zwiedzaniu, biletach, położeniu interesujących nas miejsc, dostać mapkę itd. Mam wrażenie, że w rzeczywistości miejsca te służą głównie jako sklepiki z pamiątkami, czasem można w nich coś zjeść. W każdym są również toalety dla turystów. Ja kupowałam tam magnesiki na lodówkę, które kolekcjonuję. Z mojego doświadczenia wynika, ze nie trzeba kupować map, wystarcza te darmowe rozdawane przy wjeździe. Chyba ze planujesz zostać w parku długo i potrzebujesz bardzo szczegółowych informacji na temat mało uczęszczanych szlaków.

9. Elektronika

Zawsze przed wjazdem do parku naładuj do pełna telefony komórkowe. My kupiliśmy ładowarkę samochodową, dzięki której mogliśmy doładowywać baterie w ciągu dnia. Najlepiej miej ze sobą jeszcze zewnętrzny akumulatorek, w razie gdyby telefon rozładował się na szlaku. I bądź przygotowany, że ani na jednym ani na drugim nie możesz do końca polegać :)

Ogólnie trzeba pamiętać o tym, że nawet naładowana elektronika może zawieść. Po pierwsze wysokie temperatury, np. w parkach pustynnych, mogą po prostu spowodować, że sprzęt odmówi posłuszeństwa i się wyłączy. Dlatego pamiętaj, aby nigdy nie kłaść telefonu/tabletu w miejscu, gdzie może nagrzać się przez szybę w samochodzie (na przykład na kolanach ;) i chowaj go do plecaka gdy idziesz w pełnym słońcu.

Po drugie, parki są duże, dzikie i często nie ma w nich zasięgu, co trzeba mieć na uwadze szczególnie, gdy zjeżdża lub schodzi się z głównych szlaków. Jeśli złapiemy gumę gdzieś na pustkowia w Death Valley wezwanie pomocy przez telefon może nie być łatwe. Z tego samego powodu nie można polegać na elektronicznej nawigacji, czy to pieszej czy samochodowej. Niemal pewne jest, że w górach sprzęt zgubi sygnał GPS.

Dlatego ZAWSZE trzeba mieć papierową mapę. Bo jak pouczała nas gorliwie pani strażniczka parku Joshua Tree  "people die because of GPS". Telefony najlepiej przełączyć w tryb samolotowy. Bateria wytrzyma znacznie dłużej, bo sprzęt nie będzie gorliwie i intensywnie wyszukiwał sygnału, którego nie ma szansy znaleźć.

Prawdę mówiąc, mimo iż normalnie nie wyobrażaliśmy sobie życia i podróżowania po Stanach bez poczciwej gadającej elektronicznej pani nawigator, w parkach posługiwaliśmy się w dużej mierze właśnie darmowymi mapkami, Bo naprawdę były wygodne. I zawierały punkty odniesienia, np. Campingi, atrakcje, dzięki którym łatwo było się odnaleźć i nie pominąć ciekawych rzeczy.  

Mapki papierowe zawierają też najbardziej aktualne dane dotyczące stanu dróg (utwardzone czy gruntowe), a to ma duże znaczenie. Jeśli chcesz wcześniej zobaczyć, co zawiera darmowa mapka parku i na tej podstawie planować wyjazd, możesz ją ściągnąć w wersji elektronicznej ze strony NPS.

Wertuję informacje o parku Joshua Tree
(by Ukochany)
10. Dzikie zwierzęta 

Przed wymuszeniami do parku sprawdź jakie niebezpieczne zwierzęta możesz tam spotkać i dowiedz się jak postępować wyślij przypadkach, aby uniknąć skutków ukąszenia, pogryzienia lub innego ataku. 

Na najpopularniejszych szlakach prawdopodobieństwo niebezpieczeństwa jest małe, ale nie zaszkodzi być przygotowanym. Jeśli w parku są węże, noś dobre buty. Jeśli w parkach są niedźwiedzie, noś jedzenie w szczelnie zamkniętych pojemnikach. Można takie nabyć na miejscu, nazywają się  "bear-proof" :). 

Jeśli jeszcze tego nie wiesz, poczytaj o zasadach przechowywania jedzenia podczas biwakowania w pobliżu siedlisk niedźwiedzi. Nie dotyczy to tylko turystów biwakujących w namiotach, którzy powinni wieszać jedzenie na drzewie w znacznej odległości od obozu. Oni przeważnie wiedzą jak zachować ostrożność. Niedźwiedzie kradną jedzenie również piknikującym w gronie rodzinnym turystom albo "włamują się" do domków-namiotów wybudowanych na campingach, jak np, ten w Sequoia National Park. Park Sequoia radzi, aby w przypadku spotkania misia próbować odstraszyć go głośnym wrzaskami i pewną postawą. Woleliśmy nie sprawdzać tej metody. 

W parkach jest dużo innej, nieszkodliwym dla człowieka zwierzyny. Często w pobliżu szlaków biegają wolno sarny i inne większe ssaki. Parki proszą, żeby trzymać się od nich z daleka, tak by nie przyzwyczaiły się do obecności ludzi, gdyż zaburza to ich naturalne instynkty. Oczywiste chyba jest, ze absolutnie nie wolno ich karmić. W parkach często można znaleźć tabliczki z napisem "keep wildlife wild". :)

Jelonek mulak przebiegający przez ścieżkę w Zion NP
11. Transport 

Amerykańskie parki narodowe są na tyle duże, a Amerykanie na tyle mocno zmotoryzowani, że nie da się w nich uniknąć ruchu samochodowego, ewentualnie autobusowego. Praktycznie każdy park posiada sieć dróg, po której można się poruszać. Część z nich jest utwardzona (paved road), część nie (unpaved road). Po parkach można jeździć samochodem (lub motocyklem) lub korzystać z transportu publicznego (shuttle bus), czasem też można pojeździć rowerem. 

To. czy park zezwala na ruch samochodowy, zależy często od pory roku i pogody. Do niektórych parków samochodem można wjeżdżać przez cały rok, do innych tylko w okresie mniejszego ruchu turystycznego (na przykład w Zion NP jedynie do kwietnia, później, jak napisałam już wyżej, po parku jeżdżą jedynie shuttle busy). Są też parki, w których jedynie część jest otwarta dla samochodów (Grand Canyon NP).

Zion NP - w dole widać zaparkowane na poboczu samochody
(by Ukochany)
Dodatkowo, park rangerzy ze względu na różne warunki (śnieg, deszcz, wiatr, zagrożenie pożarem) mogą na bieżąco zamykać lub otwierać drogi. Dlatego ważne jest, żeby regularnie sprawdzać informacje na stronie NPS.

Trasy i rozkład jazdy shuttle busów można znaleźć na stronie NPS albo w gazetkach i mapkach, które otrzymamy przy wjeździe do parku.

Parkingów dla samochodów jest dużo, na pewno znajdują się przy wszystkich najbardziej znanych atrakcjach parkowych, przy wejściach na szlaki piesze itd. Nie są dodatkowo płatne i zazwyczaj nie ma problemu z zaparkowaniem tam gdzie chcemy. Czasem jednak, nawet mimo ogromnej ilości miejsc parkingowych, trudno jest znaleźć lukę dla siebie. Może się to zdarzyć w przypadku popularnych miejsc, jak np. Grand Canyon. 

Pamiętaj też, że jeśli masz wypożyczony samochód, nie powinieneś zjeżdżać z asfaltowych dróg. Poza nimi nie działa ubezpieczenie i jesteś odpowiedzialny za szkody. Prawie żadna wypożyczalnia nie zezwala również na jazdę z łańcuchami na kołach, wymaganymi w niektórych warunkach.

12. Paliwo 

W parkach narodowych zazwyczaj nie ma stacji benzynowych. A jeśli są, to tzw, awaryjne, czyli z paliwem droższym niż 5$ za galon. Jeśli nie chcesz zostać na pustkowiu bez paliwa, ani też za nie przepłacać, zatankuj wcześniej do pełna. Im bliżej parku, tym drożej, więc najlepiej dotankować auto kilka - kilkanaście kilometrów przed wjazdem. 

Dobrze też obliczyć sobie wstępnie, ile mil chcemy przejechać w parku i ile mniej więcej paliwa zostanie później w baku. Może się bowiem okazać, że jeszcze po wyjeździe z parku przez kilkadziesiąt kilometrów żadnej stacji nie będzie.

Jeśli przyjmie się zasadę, że połowa baku to sygnał ostrzegawczy, że trzeba zacząć po woli szukać stacji benzynowej, dodatkowe ubezpieczenie assistance, oferujące przywiezienie pechowcom 3 galonów paliwa na dojazd, można sobie darować ;) U nas ta zasada działała świetnie :)

Wiem, że połowa baku jako punkt krytyczny może wydawać się nieco na wyrost, ale trzeba pamiętać, że w niektórych regionach może minąć trochę czasu (i mil), zanim trafimy na jakąś stację.

13. Szlaki piesze 

W parkach jest wiele szlaków pieszych o zróżnicowanym stopniu trudności. Trudność i szacowany czas przejścia są zazwyczaj opisane w parkowych gazetkach, na stronie NPS oraz na tablicach informacyjnych przy samych szlakach. Dla każdego coś się znajdzie. Często łatwiejsze szlaki mają podłoże wylane asfaltem. Trochę to raziło moje poczucie bliskości z naturą, ale z drugiej strony widać, że Amerykanie starają się, aby jakieś szlaki były dostępne również dla osób na wózkach inwalidzkich.

14. Toalety

Toalety rzecz ważna. :) W większości amerykańskie parki są pod tym względem bardzo cywilizowane. Czasem dziwiło nas, że w środku pustyni, gdzie trzeba długo dojeżdżać samochodem żeby zobaczyć maleńką bardzo starą (bo ok. 200-letnią) ruinkę jakiegoś budynku, stoi sobie ładny wychodek z ogromną ilością papieru toaletowego w środku. :)

Toalety są zawsze w Visitor Centers i w niektórych punktach na szlakach (w tych zazwyczaj nie ma przewijaków dla dzieci ani wody, są natomiast odkażające płyny do rąk). Można to sprawdzić na mapce parku, albo na stronie NPS, żeby później nerwowo nie szukać.

Tam gdzie ich nie ma, chodzi się tradycyjnie w krzaczki (tam gdzie jest to możliwe ze względu na ukształtowanie terenu i mniejszy ruch turystów). Według regulaminów najczęściej nieczystości trzeba zabierać z sobą do woreczków, więc trzeba na to uważać. Osobiście tej wersji nie musiałam testować :)

15. Zaplanuj co będziesz robił - nam udało się spontanicznie znaleźć trochę fajnych miejsc, ale jeśli jesteś gdzieś krótko, nerwowe wertowanie przewodników w ostatniej chwili to strata czasu. 

Oczywiście nie da się całości zaplanować z wyprzedzeniem - nie zdajesz sobie sprawy z odległości i czasu niezbędnego na przejazdy oraz nie wiesz co wybrać z dziesiątek opisanych w przewodniku atrakcji, które dla Ciebie są wtedy jedynie mglistym wyobrażeniem. Zawsze będziesz modyfikował plan, ale jakąś bazę i plan minimum warto mieć. 

Nie zapomnij o uwzględnieniu przerw na posiłki i zdjęcia :)

16. Mierz zamiar podług siły! 

Nie słuchaj Mickiewicza. To się nie sprawdza w takich wyprawach. Patrz realnie na swoje możliwości, zarówno prowadzenia samochodu, jak i fizyczną kondycję. To, że 15 lat temu byłeś gwiazdą studenckiej drużyny koszykówki nie oznacza, że dasz radę bez przygotowania wejść i zejść w dół Wielkiego Kanionu tego samego dnia :)

I wreszcie: Enjoy!

poniedziałek, 22 września 2014

Utah, czyli zagubieni w czasie

Podczas naszej podróży "zahaczyliśmy" również o Utah.

Nasza podróż przez stan rozpoczęła się przy zaporze Glen Canyon, gdzie przekraczaliśmy rzekę Kolorado. Stamtąd udaliśmy się do Bryce Canyon, przejeżdżając po drodze przez urocze miasteczko Kanab, gdzie na każdym kroku czuć było prowincję (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), trochę jakbyśmy znaleźli się w innym, sielskim i spokojnym świecie. Mijaliśmy również wiele przepięknych bardzo zielonych terenów, które wspaniale wyglądały z drogi. Po odwiedzeniu Bryce'a wybraliśmy się do parku Zion, który był naszym ostatnim celem w Utah. Nocowaliśmy w tym czasie w miejscowości Hurricane.

Z
Zielone Krajobrazy Utah
(by Ukochany)
Widoki z drogi
(by Ukochany)
Przyjemne ceny paliwa w urokliwym miasteczku Kanab
(by Ukochany)
Park narodowy Bryce Canyon
(by Ukochany)
Park Narodowy Zion
(by Ukochany)
Niewiele wiem o samym stanie Utah, ale wspominam go z dużym sentymentem, nie tylko z uwagi na dwa wspaniałe odwiedzone przez nas parki, ale przede wszystkim dlatego, że sprawił nam małą niespodziankę.

Drugiego dnia w Hurricane, a rano przed wyjazdem do Vegas, zastanowiła nas zaskakująca i mocno podejrzana różnica miedzy czasem pokazywanym przez telefony a tym pokazywanym prze iPada. Najwyraźniej któreś z urządzeń zaktualizowało/ły w pewnym momencie strefę czasową, a inne nie. Pytanie było takie, które z nich pokazywało właściwą godzinę i w której strefie właściwie byliśmy. :)

Ale od czego jest internet? Szybkie rozeznanie potwierdziło nasze przypuszczenia, że zmieniliśmy strefę czasową. Zaskoczenie wzięło się stąd, że nie sprawdziliśmy wcześniej, jak przebiegają strefy. Okazało się też, że teoretycznie zmieniliśmy ją już dawno, wjeżdżając do Arizony. Jak to więc możliwe, ze zorientowaliśmy się dopiero w Hurricane?

Otóż tak, że Arizona (poza rezerwatem Indian Navajo) to dość buntowniczy stan, który wymyślił sobie, ze nie będzie zmieniał czasu z zimowego na letni. Mimo że geograficznie znajduje się w tej samej strefie czasowej co Utah, to latem uznaje za swoją strefę czasową strefę Pacyficzną. Skutkiem tego zimą w Arizonie czas jest taki jak w Utah, a latem taki jak w Kalifornii. Nasza wycieczka pod koniec marca załapała się na ten drugi przypadek.

Tak więc w Utah było godzinę później niż myśleliśmy i należało wymeldować się z hotelu godzinę wcześniej niż myśleliśmy. Na szczęście zauważyliśmy to odpowiednio wcześnie i nie musieliśmy się tłumaczyć obsłudze z późnego opuszczenia pokoju ;) Wiem już natomiast, dlaczego pani sprzątająca kuchnię dziwnie na nas patrzyła, gdy robiliśmy sobie gofry na śniadanie (jak się potem okazało już po czasie). My wtedy dziwiliśmy się z kolei, że jesteśmy ostatni i wszyscy inni goście hotelu wstali tak wcześnie ;)

Druga rzeczą, która kojarzy mi się z Utah jest zawrotna prędkość na autostradach. Obowiązywało tam ograniczenie do 80 mph, jakiego nie widzieliśmy w żadnym innym odwiedzanym przez nas stanie. W praktyce wszyscy jechali więc oczywiście równiutko 85 mph, nieważne że na dworze zmierzch i silny wiatr. Przyzwyczajeni przez tydzień do ruchu z maksymalną prędkością 65 czy w porywach 70 mph, czuliśmy się jak królowie szos. Momentami było nawet nieco niepokojąco, ponieważ ruch był duży, a niektórzy kierowcy wykonywali naprawdę dziwne manewry. Pani jadąca obok nas opowiadała coś żywo koleżance, prowadząc samochód i jednocześnie wymachując w górę obiema rekami, zjeżdżając lekko to na lewo, to na prawo.

Ponieważ w USA wszyscy jadą na tempomacie, nikt nie kwapi się, żeby zwalniać na zakrętach, co jest moim normalnym odruchem z Polski. Czułam się więc czasem na tych zakrętach niezbyt pewnie, ciesząc się, że podłoże jest suche i wyraźnie odczuwalna siła odśrodkowa nie wyrzuci nikogo z zakrętu. Trudno też zwolnić samodzielnie, ponieważ jedzie się w tłumie, a więc tak jak reszta.

Na szczęście, jak przeczytaliśmy gdzieś wcześniej w internecie, amerykańscy kierowcy generalnie nie znają się na prawach fizyki. Jeśli więc wjeżdżają z pełną prędkością w zakręt, to wszyscy, i jeśli trochę ich za zakręt zniesie, to też wszystkich. Tym sposobem unikają stłuczek ;)

piątek, 19 września 2014

Czerwony amfiteatr Bryce Canyon

Z Page udaliśmy się do Bryce Canyon, gdzie dotarliśmy już po południu. Planowaliśmy być tam nieco wcześniej, ale nie przewidzieliśmy, że Horsheshoe Bend tak nas zafascynuje oraz że będziemy robić przystanki przy Lake Powell. 

Na miejscu okazało się, że nie była to bynajmniej zła pora na zwiedzanie. Słońce wspaniałe świeciło na niemal bezchmurnym niebie i było dość ciepło, choć po drodze do Kanionu w zacienionych miejscach między drzewami leżał jeszcze śnieg. Płaty lodu i śniegu napotykaliśmy po drodze dość często i zastanawialiśmy się, jak się tam utrzymują przy temperaturze 7-10 stopni.

Krajobraz po drodze wyglądał zimowo
A takie płaty śniegu zalegały jeszcze w samym parku 
Dziś mogę powiedzieć, że Park Narodowy Bryce Canyon był chyba najpiękniejszym miejscem, jakie widzieliśmy podczas podróży i na pewno nie można go pominąć w swoich planach. Choć sam wydaje się maleńki w porównaniu z Wielkim Kanionem, to chyba przebija go urokiem. 

Bryce w zasadzie nie jest kanionem, ponieważ nie płynie przez niego rzeka. Powstał w wyniku erozji skał, pod wpływem deszczu rozpuszczającego wapień oraz lodu rozsadzającego skały. Erozję można zaobserwować już na pierwszy rzut oka. Z góry widać wyraźnie osypujące się z brzegu hałdy czerwonego piasku, spomiędzy których wyrastają ku niebu wysokie wąskie skały, zbudowane najwyraźniej z trwalszego materiału. Kawałek skały podniesiony z ziemi można skruszyć w rękach, dlatego kanion podlega zapewne nieustającym zmianom. 

Osypujące się brzegi kanionu
(by Ukochany)
Ups! Osunięty murek, który miał wspierać szlak Navajo
"Kanion" ma kształt amfiteatru. Wygięty w łuk brzeg schodzi łagodnie w dół, w gąszcz czerwonych skał o bardzo widowiskowych kształtach, przypominających iglice (zwane hoodoo). W dole, między setkami czerwonych wapiennych iglic sterczących pionowo niczym ogromne skamieniałe drzewa, widać gdzieniegdzie zieloną roślinność i spacerujących ludzi. Oświetlony popołudniowym słońcem amfiteatr nabiera wspaniałej krwisto-pomarańczowej barwy, a jeszcze lepiej wygląda o zachodzie słońca. 

Formacje skalne w Bryce Canyon NP widziane ze szlaku
Panorama amfiteatru widziana z Rim Trail
(by Ukochany)
Na szczęście park nie jest bardzo duży i kilka godzin wystarczyło nam w zupełności na nasycenie się widokami oraz całkiem długi spacer. Postanowiliśmy wybrać się na początek krótkim szlakiem wzdłuż brzegu kanionu (Rim Trail) z Sunrise Point do Sunset Point. Jak się domyślam, nazwy te pochodzą od stron, które oświetla słońce przy wschodzie i zachodzie. I faktyczne stojąc na Sunset Point widzieliśmy oświetloną słońcem niemal dokładnie przeciwna stronę amfiteatru. 

Widok od strony Sunrise Point 


Widok na amfiteatr z Sunset Point
Widok z drugiej strony Sunset Point 
Panorama była przepiękna. Podobało nam się tam tak bardzo, że postanowiliśmy zejść na dół. Szybko nadarzyła się ku temu okazja. Przy Sunset Point zauważyliśmy zejście na szlak Navajo. Z powodu osuwania się skał jego część była zamknięta, w związku z czym ze szlaku pętlowego (loop trail) zrobił się dwukierunkowy. Spojrzeliśmy na mapę. Zejście było strome i na dole łączyło się z Queen's Garden Trail, który biegł dnem kanionu doprowadzał nas z powrotem do Sunrise Point. Idealnie! 

Sunset Point widziany z Navajo Trail 
Navajo Trail 
Zeszliśmy więc na dno kanionu zygzakowatą ścieżką, którą wspinała się do góry japońska wycieczka. Osypujący się ze ścian piasek, wyrwy w murkach wspierających szlak i śliskie czerwone błoto pod nogami pokazywały wyraźnie, że warunki pogodowe mogą w każdej chwili spowodować, iż ten piękny szlak stanie się niebezpieczny i nie do przejścia. Na szczęście tego dnia pogoda była przepiękna. Cieszyliśmy się bardzo nie tylko cudownymi widokami, ale również tym, że stromym szlakiem schodzimy a nie wchodzimy :) Naprawdę warto!

Zejście w dół Navajo Trail 
(by Ukochany)
Na szlaku Navajo
(by Ukochany)
Z dołu widok był przecudny. Niebo było bezchmurne, czerwone skały wznosiły się ku niemu jak piaskowe olbrzymy. Z dołu wyglądały jakoś potężniej niż z góry. Na dnie niecki rosły świerki i inna leśna roślinność górska, kontrastując spokojną zielenią z rozgrzaną czerwienią skał. Przepiękny koncert barw i widok naprawdę niezapomniany! Słońce świeciło intensywnie mimo popołudniowej godziny (było już ok 16-tej) i temperatura była przyjemna do spacerów (ok. 10 stopni). Z Ukochanym rozpływaliśmy się w zachwytach nad ciszą i pięknem przyrody. Turystów było mało, więc szło się bardzo dobrze. Pomiędzy drzewami leżały jeszcze gdzieniegdzie ostatnie wiosenne płaty śniegu. 

Błękit nieba na szlaku Queen's Garden
(by Ukochany)

Na samym dole teren był zalesiony
Im wyżej w "las" tym mniej drzew
... i więcej iglic skalnych
Queen's Garden Trail
Kolejna ciekawa skała na naszej drodze
Zaczęliśmy wspinać się w górę bardzo łagodnym podejściem, które przeprowadzało nas labiryntem czerwonych iglic i drzew. Po drodze na szlaku spotkaliśmy zarówno zaprawionych górołazów z profesjonalnym sprzętem jak i panią, która szła sobie zupełnie boso. Był to chyba najwspanialszy spacer całej naszej wyprawy. 

Wejście na Queen's Garden Trail przy Sunrise Point. Na tablicy napis o konieczności zachowania ostrożności,
Doszliśmy na górę około 17, czyli zmieściliśmy się w planowanym czasie. Na koniec pojechaliśmy jeszcze do Bryce Point na punkt widokowy, skąd mieliśmy wspaniały widok na cały amfiteatr oświetlony zachodzącym słońcem w golden hour.

Panorama Bryce Canyon z Bryce Point
(by Ukochany)
Ostatnie spojrzenie na amfiteatr
Mieliśmy poczucie, że udało nam się zobaczyć całkiem dużo, jak na jedno krótkie popołudnie. Zupełnym przypadkiem i bez wcześniejszych planów trafiliśmy na wspaniałe, niezbyt długie szlaki, a raptem trzy godziny wędrówki (spacerkiem) dały nam wrażenie, że zobaczyliśmy wszystkie najpiękniejsze miejsca i nie mieliśmy potrzeby zostawać koniecznie dłużej w Bryce. Gdybyśmy jednak mieli jeszcze jeden dzień, na pewno przeszlibyśmy kilka z licznych, równie pięknych, pozostałych szlaków. 

Z Bryce'a wyruszyliśmy na nocleg do Hurricane. Można tam dojechać przez Zion malowniczą drogą numer 9. Tego dnia było już jednak za późno i za ciemno, żeby przebijać się przez nieznane dzikie rejony. Pojechaliśmy więc szybszą trasą, czyli drogami 89, 20 i 15, tak jak wskazywała nawigacja.

Nocowaliśmy w Rodeway Inn Zion National Park Area. Hotel był w porządku, dojazd do Zionu zajmował nam jedynie kilkadziesiąt minut. Pamiętam, że rano w obrotowej gofrownicy robiliśmy w nim gofry z ciasta z maszyny. Nie jestem już pewna czy było to na pewno tam, ale zdaje się, że nieco zmarzliśmy pierwszej nocy. Nie zauważyliśmy, że osoby sprzątające zostawiły uchylone okno za grubą zasłoną :) Pod nami mieszkała grupa Polaków, których łatwo było usłyszeć przez okno, gdy chwalili nasz samochód (ach ten kolor, każdego urzekał ;)

Jedyną wadą hotelu była cena - zapłaciliśmy chyba ponad 2 razy więcej niż średnio w innych miejscach, nie licząc dużych miast. Nie wiem czy to przez bliskość Zionu, czy przez weekendową imprezę z biegiem przez błoto odbywającą się w tym czasie, wszystkie hotele w okolicy były takie drogie. Nie mieliśmy więc w zasadzie wyboru.

Po powrocie z Bryce'a byliśmy już bardzo zmęczeni i ledwo słanialiśmy się na nogach, czego nie czuliśmy, zanim nie wsiedliśmy do samochodu. Mimo to głód zachęcił nas jeszcze do wieczornego spaceru i wybraliśmy się na kolację.

Blisko hotelu znajdowała się restauracja czy może raczej bar meksykański Albertos. Bardzo polecam jedzenie, było dobre (choć może bez szału) i w przystępnej cenie. 

wtorek, 16 września 2014

Page – pustynne miasto przy zaporze

Page w stanie Arizona miało być na początku jedynie naszym przystankiem noclegowym po drodze do Bryce Canyon. Później okazało się, że to bardzo ciekawe miejsce, które należy traktować co najmniej jak kolejną atrakcję :)

Pierwotnie mieliśmy zamiar nocować bliżej Bryce'a. Pojawiły się jednak trudności ze znalezieniem noclegu z uwagi na zaskakująco małą dostępność wolnych miejsc i bardzo wysokie ceny. Najbliższym sensownym miejscem był dopiero Hurricane, gdzie dojazd z Wielkiego Kanionu zająłby nam zbyt dużo czasu, jak na jeden wieczór po męczącym dniu. Postanowiliśmy więc znaleźć hotel gdzieś w połowie trasy, przy przeprawie przez rzekę Kolorado. Miejsce wyglądało obiecująco – przy jeziorze Powell i dużej tamie, z dala od większych ośrodków cywilizacji. 

Wjechaliśmy do Page w nocy, po kilku godzinach jazdy z Grand Canyon, robiąc po drodze zakupy w Walmarcie. Na słabo oświetlonych drogach było bardzo ciemno i musieliśmy porządnie wysilać zmęczony już wzrok, żeby odnaleźć hotel. Nie mogliśmy doczekać się porannych widoków miasta na pustyni, które oglądaliśmy wcześniej na Google Street View. Ze zdjęć pamiętaliśmy rozrzucone na dużej przestrzeni budynki, drogi zakurzone czerwonym pustynnym piaskiem i otaczające Page rozległe stepy. 

Taki też widok zastaliśmy rano wyjeżdżając z hotelu (nocowaliśmy w Rodeway Inn, który dobrze wspominam i mogę polecić). Jak na marcowy poranek było bardzo ciepło, a intensywnie grzejące poranne słońce na niemal bezchmurnym niebie zapowiadało wspaniały dzień.


Słońce próbowało zajrzeć do naszego pokoju na rogu ;)
Z braku czasu musieliśmy z bólem serca zrezygnować ze zwiedzenia Kanionu Antylopy – jednej z najbardziej znanych atrakcji w tej okolicy. Nie uwzględniliśmy go wcześniej w naszym napiętym planie podróży, ponieważ, skupieni raczej na parkach narodowych, zwyczajnie nie wiedzieliśmy o jego istnieniu. Dowiedzieliśmy się już będąc w Page, ale biorąc pod uwagę nasze ambitne plany na dzień wyjazdu z miasta, nie mieliśmy dużej możliwości zmodyfikowania planu wycieczki i wydłużenia doby. Podniesienie się z łóżka przed 7 rano, żeby załapać się na pierwsze wejścia przed wyruszeniem w dalszą podróż, nie wchodziło w rachubę ;)

Antelope Canyon to kolorowy niezwykle ciekawy niewielki kanion pod ziemią, ceniony przez fotografów za swoje wielobarwne ściany w faliste pasiaste wzory. Jest on bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania dzięki wspaniałej grze światła wpadającego przez szczeliny na górze kanionu. 

Do kanionu można schodzić jedynie z doświadczonym przewodnikiem, ponieważ jest to miejsce dość niebezpieczne. Kilka lat temu głośny był przypadek śmierci kilku osób wyniku nagłej powodzi (flash flood), która w ciągu kilkunastu minut potrafi zalać kanion hektolitrami wody zbierającej się po deszczu padającym w okolicy. Od tego czasu przewodnicy bardzo uważnie śledzą zjawiska pogodowe.

Oglądając w sieci dokument o tym wydarzeniu, straciliśmy nieco zapał do zwiedzania, co pomogło nam podjąć decyzję o pominięciu tej atrakcji. Dodatkowo, poprzedni dzień był bardzo deszczowy, nie wiedzieliśmy więc nawet, czy poranne wycieczki w ogóle się odbędą. Postanowiliśmy tym razem sobie odpuścić, mając świadomość, że gdybyśmy chcieli oglądać wszystkie ciekawe rzeczy w danym regionie, nasza podróż musiałaby trwać minimum dwa razy dłużej. :)

Decyzję ułatwiły nam również wysokie ceny za przewodnika (ok. 40$ za osobę za półtorej godziny zwiedzania). Dopiero później wyczytaliśmy w sieci, że nie trzeba płacić tak dużych sum za oficjalnych przewodników. Można po prostu jechać na miejsce z samego rana i za kilka dolarów wynająć jednego z tubylców, który nie ma własnej firmy przewozowej i strony internetowej.

Mimo pominięcia Antelope Canyon cudownie wspominam Page i całą okolicę. Mam nadzieję, że uda nam się tam dotrzeć przy następnej okazji, a tymczasem opowiem o innych wspaniałych i wartych odwiedzenia miejscach w pobliżu. 

Z samego rana udaliśmy się do Horseshoe Bend, które było jednym z najpiękniejszych miejsc na naszej trasie. Jest to zakole rzeki Kolorado, która w tym punkcie zakręca o 180 stopni tworząc bardzo malowniczą wodną podkowę. Wstęp jest wolny, nie jest to cześć żadnego parku. Blisko znajduje się parking, gdzie warto przy okazji zmienić buty na bardziej terenowe z uwagi na piaszczyste podłoże.

Wyjeżdżamy z Page
Z parkingu ruszyliśmy pieszo ścieżką po czerwonym rozgrzanym piasku, który wzbijał się i osiadał mi na spodniach prawie po kolana. Dookoła, po sam horyzont, rozciągał się ogromny step ze skarłowaciałą roślinnością. Niebo było jasnobłękitne, pokryte małymi białymi chmurkami, co w połączeniu z rozświetloną porannym słońcem czerwienią ziemi i rysujących się na horyzoncie wzniesień sprawiało odrealnione wrażenie patrzenia na przepiękny obraz impresjonisty. Krajobraz dosłownie zapierał dech w piersiach!

Step przy Horseshoe Bend
(by Ukochany)

Step i turyści w drodze do Horseshoe Bend
Ścieżka prowadziła nad brzeg 300-metrowej przepaści schodzącej wprost do zielono-granatowej rzeki, na której widać było maleńkie białe łodzie. Patrząc z góry w przepaść czułam połączenie zachwytu nieskończonym pięknem widoku z lekkim dreszczykiem strachu. I nie mogłam oderwać wzroku. Ukochany również nie mógł i od razu chwycił za aparat. Cudo! 


Widok w dół na Horseshoe Bend. W dole maleńkie łódeczki
(by Ukochany)
A tu Horseshoe z szerszej perspektywy
(by Ukochany)
Przy krawędzi nie ma żadnych barierek. Za tarasy widokowe służą wystające nad przepaść nakładające się na siebie skały, na których turyści sami odpowiedzialni są za swoje bezpieczeństwo. To jeszcze jeden powód, dla którego dobrze mieć na sobie porządne obuwie.


Turyści oglądający Horseshoe Bend
(by Ukochany)
Turyści przy Horseshoe Bend
Na owych skałach zrobiliśmy sobie zdjęcia i dopiero przechodząc dalej, wzdłuż brzegu rzecznej podkowy, odkryliśmy, że jedna ze skał, na której siedzieliśmy, tworzy nawis nad przepaścią i nie ma do końca podparcia. Dlatego jest bardzo popularnym miejscem na robienie zdjęć „z adrenaliną”. 

Z innego punktu fotografowaliśmy rzekę leżąc na skale na brzuchu, ponieważ była ona przechylona w stronę urwiska i był to jedyny sposób, żeby w miarę bezpiecznie zbliżyć się do krawędzi.


To ja pozująca do zdjęcia ;) - na siedząco, bo stać jednak trochę się bałam 
(by Ukochany)
A to ja pół godziny później w tym samym miejscu. Jakoś już nie miałam odwagi usiąść bliżej krawędzi :)
Ale bez obaw – w ciągu ostatnich 10 lat zdarzył się przy Horseshoe Bend bodajże tylko jeden śmiertelny wypadek. Po prostu trzeba być ostrożnym i nie stawać na samym brzegu skały, ponieważ może się ona złamać. Z bezpiecznej odległości i tak można zrobić wspaniałe zdjęcie. 

Widok na Horseshoe jest tak wspaniały, że aż chciałoby się usiąść i zostać tam na cały dzień i noc, żeby obserwować gwiazdy. Sądząc po namiocie rozbitym u podnóża jednej ze skał (jakieś 20 metrów od brzegu urwiska), a o tej godzinie otoczonym przez fotografującą się japońską wycieczkę, amatorów takiego sposobu spędzania czasu nie brakuje. Żal było nam stamtąd wyjeżdżać, ale w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się na chwilę przy zaporze Glen Canyon. 

Zapora Glen Canyon na rzece Kolorado jest mniej znana od zapory Hoovera pod Las Vegas, ale patrząc na zdjęcia można ją pomylić z tą drugą. Ma 220 m wysokości – niecałe półtora metra mniej niż tama Hoovera (według Wikipedii). Obok znajduje się charakterystyczny most, podobny do tego przy Hoover Dam. Wejście na zaporę jest płatne, chyba nawet połączone ze zwiedzaniem wnętrza i elektrowni, ale nam wystarczył piękny i darmowy widok z mostu – z jednej strony na zaporę, z drugiej – na małą rzeczułkę Kolorado przepuszczaną jakby niechętnie przez śluzy tamy, która płynie dalej w stronę Wielkiego Kanionu.

Most przy zaporze Glen Canyon. W płocie są "okienka" do robienia zdjęć.
(by Ukochany)

Widok z mostu na zaporę, Visitor Center i jezioro Powell
(by Ukochany)

A to rzeczka, która przepływa przez zaporę
Słupy energetyczne przy zaporze. Po prawej stronie widać okienko dla fotografów w siatce
(by Ukochany)
Ładny widok na zaporę jest też z wysokich okien Visitor Center, w którym można poczytać trochę o historii budowy obiektu i jego znaczeniu dla sieci energetycznej regionu.


Informacje o Lake Powell
Widok z Visitor Center na most i zaporę
(by Ukochany)

Zapora budzi podobno wiele kontrowersji związanych z ekologią i wpływem na środowisko. Po pierwsze zatrzymuje ona materiał skalny, który spiętrza się i nie spływa dalej, zaburzając naturalne procesy zmian koryta rzeki i erozji skał. Poza tym przez tamę przepływa znacznie mniej wody niż naturalnie znajduje się w rzece. Sprawia to, że prąd poniżej zapory jest o wiele słabszy niż w naturalnych warunkach, a zatem spływająca dalej woda nie wymywa materiału skalnego osypującego się do koryta Kolorado ze ścian Wielkiego Kanionu. Tworzą się tam więc wyspy i naturalne zapory zmieniające nurt. 

W związku z tym zmienił się też ekosystem rzeki. Woda w jeziorze Powell jest chłodniejsza i ma bardziej stałą temperaturę niż w nagrzewanej słońcem wartkiej rzece, co sprawia, ze niektóre ryby żyjące wcześniej w rzece nie mogą przeżyć w nowych warunkach. Nie jestem w tej kwestii ekspertem, zainteresowanym polecam więc Wikipedię i inne źródła internetowe. :)

Samo jezioro Powell należy podobno do najpiękniejszych w Stanach i jest bardzo popularnym miejscem wypoczynku i żeglugi. Nie mieliśmy niestety czasu trochę nad nim poleniuchować, ale widzieliśmy jezioro z jednego z punktów widokowych na drodze z Page w kierunku Kanab (był to chyba drugi zjazd na punkt widokowy po przejechaniu rzeki).

Punkty widokowe oznaczone są niebieskimi tabliczkami z napisem 'Scenic view', umieszczonymi po prawej stronie drogi. Po pierwszej tabliczce dobrze jest zwolnić, bo druga znajduje się tuż przy zjeździe i łatwo ten zjazd minąć z rozpędu. Zawracać zazwyczaj się nie opłaca. :) Trzeba też powstrzymać pokusę skręcana za każdym razem, gdy widzimy niebieska tabliczkę. Czasem punktów widokowych jest naprawdę dużo, wszystkie zapewne piękne, ale trzeba tez pamietać o celu :)

Widok na Lake Powell z drogi
Widok na Lake Powell z punktu widokowego. W oddali widać port.
(by Ukochany)
A to krajobraz z drugiej strony
(by Ukochany)
Punkt, z którego oglądaliśmy jezioro, znajdował się na wzgórzu, na które wjeżdżało się samochodem. Rozciągał się stamtąd bajeczny widok na początkową (a może raczej końcową) cześć jeziora Powell oraz na zaporę i most Glen Canyon. Jezioro jest naprawdę piękne, wije się zakrętami wzdłuż kanionu otoczone wysokimi ścianami wyżłobionymi przez rzekę.

Przez chwilę byliśmy tam sami. Urządziliśmy więc sobie sesję fotograficzną z samochodem ;), po czym ruszyliśmy w dalsza drogę do Bryce Canyon. Wyjechaliśmy znacznie później niż pierwotnie planowaliśmy, ale żal było ominąć tak piękne miejsca po drodze. Na przyszłość pewnie zostalibyśmy w Page cały dzień i wyruszyli do Bryce dopiero kolejnego ranka. Dlatego na zwiedzenie tego wspaniałego miejsca polecam zarezerwować sobie od razu więcej czasu. :)