Po zwiedzeniu Death Valley nocowaliśmy w Bakersfield (Vagabond Inn South), które miało być naszą bazą wypadową do parków Sequoia
i Kings Canyon.
Są to parki położone w górach Sierra Nevada, których najbardziej rozpoznawalnym znakiem są sekwoje olbrzymie – olbrzymie drzewa o najszerszych pniach na świecie. Najsłynniejszy z nich to słynny General Sherman, który był jednym z celów naszej podróży. Parki ze względu na swoje górskie położenie najlepiej zwiedzać latem, ponieważ wiosną i późną jesienią i zimą zalega w nich śnieg i wiele dróg jest zamkniętych. Park rangerzy, podobnie jak w innych parkach, mogą zamykać i otwierać drogi na bieżąco. Status wszystkich dróg w parkach oraz prognozy pogody podane są na stornie NPS i warto sprawdzać to regularnie.
Są to parki położone w górach Sierra Nevada, których najbardziej rozpoznawalnym znakiem są sekwoje olbrzymie – olbrzymie drzewa o najszerszych pniach na świecie. Najsłynniejszy z nich to słynny General Sherman, który był jednym z celów naszej podróży. Parki ze względu na swoje górskie położenie najlepiej zwiedzać latem, ponieważ wiosną i późną jesienią i zimą zalega w nich śnieg i wiele dróg jest zamkniętych. Park rangerzy, podobnie jak w innych parkach, mogą zamykać i otwierać drogi na bieżąco. Status wszystkich dróg w parkach oraz prognozy pogody podane są na stornie NPS i warto sprawdzać to regularnie.
Uwzględniliśmy parki w planie, ponieważ mieliśmy je po
drodze do Yosemite i liczyliśmy, że mimo niezbyt korzystnej pory roku uda nam
się je zwiedzić. Wiosna była co prawda wczesna, ale istniała szansa, że dzięki
sprzyjającej pogodzie niektóre drogi w kwietniu będą już otwarte.
Nasza nadzieja malała jednak z każdym dniem, bo w całej
Kalifornii od kilku dni miało miejsce załamanie pogody i niemal wszędzie padał
śnieg (dla Kalifornijczyków to niemal jak katastrofa naturalna – autostrady stoją,
ludzie narzekają, drogi są zamykane – w Polsce nikt by pewnie szumu nie zrobił). Śledziliśmy codziennie informacje na stronie NPS, które potwierdzały nasze
obawy, że Generała Shermana jednak nie zobaczymy. Postanowiliśmy jednak spróbować
dojechać do parku i zapytać na miejscu, jakie są warunki wjazdu. Pogoda była
tego dnia piękna, niebo słoneczne i bezchmurne. Wydawało się, że warunki
znacznie poprawiły się w stosunku do poprzednich dni. Po drodze mijaliśmy
wielkie pola drzewek pomarańczowych, które ciągnęły się kilometrami.
Dowiedzieliśmy się dzięki temu, co tak pięknie pachniało w powietrzu, gdy poprzedniego
wieczoru wracaliśmy z Death Valley w zupełnych ciemnościach. Miałam wówczas wrażenie,
że przejeżdżamy przez fabrykę perfum.
Mijane przez nas pola pomarańczy |
W oddali najwyraźniej pada |
W końcu dojechaliśmy do bramek przy wjeździe do Sequoia National
Park. Pani park ranger poinformowała nas, że drogi niestety są zamknięte z
uwagi na kilkudniowe opady śniegu. Otwarte było tylko 10 pierwszych mil, dalej trzeba było
mieć łańcuchy na koła.
Wiedzieliśmy więc, że daleko nie pojedziemy i będziemy
musieli zawrócić. Łańcuchów nie mieliśmy, ponieważ w umowie z Avisem
znajdowało się zastrzeżenie, że takowych zakładać nie wolno i w razie złamania
zakazu jakakolwiek odpowiedzialność zostaje po naszej stronie (czyli przestają działać
wszystkie ubezpieczenia). Dla tych, którzy mają swój samochód lub pozwolenie na
używanie łańcuchów, opcje są dwie – można kupić łańcuchy, np. w Walmarcie, lub wypożyczyć je za
kilkadziesiąt $. Wypożyczalni jest sporo w pobliżu parków, gdzie taka potrzeba
może przyciągnąć turystów. Wystarczy poszukać w internecie lub zapytać park
rangera.
Mimo braku sprzętu postanowiliśmy przejechać te 10 mil
licząc, ze coś zobaczymy choćby z daleka. Droga pięła się cały czas w górę,
była bardzo kręta, wąska i stroma, oddzielona murkiem od przepaści. Pogoda w
górach nie była taka piękna jak w dolinie – niebo było zasnute grubymi chmurami
i od czasu do czasu siąpił deszczyk. Temperatura też wyraźnie spadała. Po
drodze znajdowały się zatoczki, gdzie mogliśmy się zatrzymać, aby zrobić zdjęcie.
Dalej przed nami widzieliśmy ośnieżone szczyty gór, które pokazywały
wyraźnie, dlaczego obowiązują zakazy, a park otwarty jest w zasadzie tylko od
późnej wiosny do wczesnej jesieni.
W końcu dojechaliśmy do celu – pierwszego campingu
po drodze do parku. Tam musieliśmy zawrócić. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby
odpocząć. Na dworze było zimno, więc musieliśmy przebrać się w campingowej
toalecie. Z góry zjechali właśnie turyści, którzy opowiadali między sobą, że wracają z
parku i jeździli z łańcuchami z uwagi na trudne warunki drogowe.
W górach leżał śnieg - dalej nie pojechaliśmy |
Obok parkingu znaleźliśmy znak informujący, że w okolicy są
niedźwiedzie i pouczający, jak należy zachować się w przypadku spotkania misia
(trzeba głośno i groźnie krzyczeć i próbować go odstraszyć). Park przypominał
również, że jedzenie należy nosić w specjalnych puszkach zwanych „bearproof”,
ponieważ w przeciwnym razie moglibyśmy narazić się na atak wygłodniałego
zwierza. Tych, którzy planują wybrać się na spacer którymś z tamtejszych
szlaków, informuję, że puszki można nabyć w Visitor Center i kilku innych
miejscach, o które warto zapytać park rangera.
Pogoda nie sprzyjała jednak spacerom. Nie mieliśmy tam nic więcej do roboty, więc postanowiliśmy wracać i
udać się bezpośrednio na nocleg do Fresna, ewentualnie spędzić popołudnie
zwiedzając jakąś lokalną atrakcję. Droga powrotna okazała się dla nas sporym
wyzwaniem. Była tak stroma, że istniało ryzyko zamęczenia hamulców. Tylko
jak w automacie hamować silnikiem? Nie mieliśmy w tym temacie zbyt dużo doświadczenia. Szybka lektura instrukcji przekonała nas, że
trzeba przełączyć samochód w tryb sportowy, który pozwala redukować biegi. Próbowaliśmy
zjeżdżać w dół używając tej funkcji, jednak nie udało nam się do końca nauczyć jej
obsługi. Samochód wciąż czasem mocno przyspieszał, od czasu do czasu silnik zawył,
ale i tak pewnie było to bardziej bezpieczne od przegrzania lub wytarcia
hamulców, które miały nam jeszcze posłużyć przez parę tysięcy mil, również w
górach (szczególnie, że poprzedniego dnia zjeżdżaliśmy w dół z Death Valley
używając głównie hamulców – na szczęście nie na długim dystansie i po
umiarkowanie stromej drodze).
Droga do Sequoia National Park - tu dość prosty odcinek |
Mechanizm trybu sportowego nie działa tak jak normalna manualna skrzynia
biegów, więc trzeba się nauczyć jak funkcjonuje i wyczuć w jaki sposób go obsługiwać.
Po kilku próbach, również w kolejnych dniach, wciąż nie udało nam się w pełni
opanować tej sztuki. Jadąc z góry trzeba chyba najpierw użyć hamulca, czyli
zwolnić, a dopiero potem zredukować bieg, który utrzyma prędkość. Sama redukcja
biegu nie powoduje hamowania. Takie jest moje odczucie, ale nie wiem na ile
jest zgodne z prawdą. Rozwiązanie tej kwestii pozostawiam fanom motoryzacji :)
A w dole, tak jak wcześniej, piękna słoneczna pogoda |
Po południu dojechaliśmy do Fresna i zakwaterowaliśmy się w
motelu Valley Inn Fresno, który był chyba najstraszniejszym miejscem, w którym spaliśmy. :) Przebijał nawet motel
w Kingmanie. Już z zewnątrz wyglądał nieciekawie i przerażająco. Był ogromy, z
rozległym parkingiem, na którym stało zaledwie kilka samochodów. Parking otoczony
był drutem kolczastym (!). Sprawdziliśmy w sieci opinie o tej okolicy. Oczywiście
wybierając hotele, które bookowaliśmy jeszcze w Polsce, kierowaliśmy się ich
ocenami i opiniami internautów, jednak nie sposób szczegółowo sprawdzić
wszystkiego dla każdego z 20 noclegów. Krótkie rozeznanie w sieci dostarczyło
nam informacji, że cała dzielnica jest dość niebezpieczna, zdarzają się
kradzieże samochodów i ogólnie lepiej nie kręcić się po ulicy, nawet w dzień. Ale to jeszcze tak zupełnie nas nie
odstraszyło. W końcu chcieliśmy tam tylko spędzić noc. Gorszy był okropny zapach, którym przesiąknięty był cały pokój.
Był to zapach środka przeciw karaluchom, który co prawda z pewnością
gwarantował nocleg bez towarzystwa robali, ale był nie do zniesienia. W niektórych
innych motelach również czuć było zapach takich środków, jednak bardzo
delikatnie. W tym przypadku było tak, jakby komuś w środku wybuchł cały
pojemnik sprayu. Mieliśmy wrażenie, że wszystkie nasze ubrania będą tym smrodem
przesiąknięte, a otwieranie okien w ogóle nie pomagało.
Postanowiliśmy zatem zmienić hotel i poświęcić kilkadziesiąt dolarów zapłaconych za 2 noclegi. Zasiedliśmy więc do komputera i przystąpiliśmy do poszukiwań. Ostatecznie postanowiliśmy jednak pierwszą noc spędzić we Freśnie i zmienić hotel dopiero kolejnego dnia, po powrocie z Yosemite. Z uwagi na to, że nie znaleźliśmy nic ciekawego, co można by szybko zwiedzić w okolicy, postanowiliśmy spędzić popołudnie na szczegółowym planowaniu kolejnych dni i poszukiwaniu noclegów (nie zdążyliśmy zrobić tego jeszcze w Polsce, a poza tym chcieliśmy zostawić sobie kilka elastycznych dni na koniec podróży, na wypadek, gdyby zamarzyło nam się coś niespodziewanego lub gdybyśmy już na miejscu dowiedzieli się o jakimś ciekawym miejscu i chcieli je odwiedzić bądź do niego wrócić). Zdecydowaliśmy też, ze nie ma szans, żebyśmy zdążyli zobaczyć wszystko i postanowiliśmy zrezygnować z Magic Mountain i Calico Ghost Town na rzecz Big Sur. Okazało się to świetnym wyborem :)
Postanowiliśmy zatem zmienić hotel i poświęcić kilkadziesiąt dolarów zapłaconych za 2 noclegi. Zasiedliśmy więc do komputera i przystąpiliśmy do poszukiwań. Ostatecznie postanowiliśmy jednak pierwszą noc spędzić we Freśnie i zmienić hotel dopiero kolejnego dnia, po powrocie z Yosemite. Z uwagi na to, że nie znaleźliśmy nic ciekawego, co można by szybko zwiedzić w okolicy, postanowiliśmy spędzić popołudnie na szczegółowym planowaniu kolejnych dni i poszukiwaniu noclegów (nie zdążyliśmy zrobić tego jeszcze w Polsce, a poza tym chcieliśmy zostawić sobie kilka elastycznych dni na koniec podróży, na wypadek, gdyby zamarzyło nam się coś niespodziewanego lub gdybyśmy już na miejscu dowiedzieli się o jakimś ciekawym miejscu i chcieli je odwiedzić bądź do niego wrócić). Zdecydowaliśmy też, ze nie ma szans, żebyśmy zdążyli zobaczyć wszystko i postanowiliśmy zrezygnować z Magic Mountain i Calico Ghost Town na rzecz Big Sur. Okazało się to świetnym wyborem :)
Kolejnego dnia wyruszaliśmy do Yosemite. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz