sobota, 12 sierpnia 2017

Santo Domingo


Dzwonnica przepięknej starej Katedry w Santo Domingo (Catedral Primada de América)

Trudne początki dużej sympatii

Santo Domingo to stolica Domikany, położona w południowo-wschodniej części wyspy, nad Morzem Karaibskim.. Miasto owiane jest złą sławą z powodu wysokiej przestępczości i opinii bardzo niebezpiecznego. Dlatego turystom zaleca się, żeby poruszali się jedynie po dzielnicy turystycznej zwanej Zona Colonial i nie zapuszczali się w położone dookoła biedne dzielnice. Na pewno nie wygląda to aż tak źle, ale jednak potwierdzeniem przynajmniej częściowej prawdziwości tej opinii są podejrzane typy na ulicach, grube kraty na wszystkich balkonach i mężczyźni z karabinami na progach sklepów. Ich liczba rośnie wraz z odległością od Zony Colonial. 

Jako że nie lubimy pakować się w kłopoty, zastosowaliśmy się generalnie do tej zasady. Dzielnica Kolonialna jest bardzo ładna, można po niej śmiało i bez obaw spacerować. Poza tym odwiedziliśmy rejon Palacio Nacional, Malecon i dzielnicę Gazcue, w której mieścił się nasz hotel. Zapuszczaliśmy się też nieco piechotą to Chinatown i w okolice Parque Enriquillo, ponieważ znajdował się tam dworzec autobusów odjeżdżających do Las Terrenas. Do Faro a Colon (Latarnia Kolumba) postanowiliśmy jechać taksówką. Z okna samochodu okolice wyglądały raczej normalnie, więc być może można pokusić się o dłuższy spacer. 

Ale po kolei. 

Nasza przygoda z Santo Domingo rozpoczęła się od paru mocnych zgrzytów. Na początek niemiła przygoda spotkała nas już w autobusie z Bavaro. Autobus toczył się leniwie przez miasto i zbliżał się do celu, zatrzymał się na przystanku. Następnie w drzwiach pojawił się mężczyzna, który zaczął krzyczeć "Zona Colonial", "Zona Colonial" i wskazywał gestem, że tu należy wysiąść. Popatrzyliśmy na niego nieufnie, bo śledziliśmy trasę na mapie offline i nasz GPS twierdził, że to jeszcze jakieś 2 kilometry. Ale wszystko działo się szybko i czasu na myślenie zabrakło. Z autobusu zaczęli wysiadać turyści z Francji i Niemiec. Wstaliśmy więc niepewnie i też ruszyliśmy do wyjścia. Dla pewności zapytałam jeszcze kierowcę, czy to na pewno Zona Colonial, a on potwierdził i od razu bezceremonialnie wyciągnął nasze bagaże na chodnik. Błąd zrozumieliśmy już gdy autobus ruszał w dalszą drogę. Okolica nie wyglądała bowiem ani trochę jak dzielnica kolonialna, raczej jak biedne slumsy. Człowiek z autobusu okazał się taksówkarzem-naciągaczem, a kierowcy z nim współpracowali. Taksówkarz oczywiście zapewnił nas, że w okolicy na pewno nas zabiją i okradną (lub odwrotnie), więc ona nas do Zona Colonial zawiezie za jedyne 400 peso. Trudno mi nawet opisać naszą frustrację i złość na siebie samych, że tak łatwo daliśmy się oszukać. Nie znaliśmy okolicy, lokalnej kultury i nie byliśmy w stanie ocenić, na ile bezpieczna jest dalsza piesza droga. Pozostali turyści już dawno zapakowali się do taksówek naciągaczy i bez szemrania pojechali do hoteli. Nie chcąc ryzykować w obcym mieście o bardzo złej opinii, zdecydowaliśmy, że nie mamy wyjścia i musimy jechać z naciągaczem. Nie chodziło nawet o cenę, a o brak chęci zapłacenia oszustowi generalnie. Po krótkiej awanturze i wytknięciu typowi, że jest kłamcą i oszustem, znegocjowaliśmy cenę do 200 peso i pojechaliśmy. Przyglądaliśmy się bacznie okolicy. Rzeczywiście dookoła widać było dużą biedę i trudno było ocenić, czy rzeczywiście jest tam niebezpiecznie dla pieszego białego turysty z plecakiem. Kierowca natomiast nie przejął się zupełnie naszym demonstrowanym głośno niezadowoleniem. Miał tupet charakterystyczny dla miejscowych, bo przez całą drogę reklamował nam wycieczki, na które może nas zabrać w kolejnych dniach. 

W końcu dojechaliśmy do hotelu Cirok House, zarezerwowanego jeszcze w Polsce przez booking,com (zarezerwowaliśmy noclegi na pierwsze 4 dni, żeby mieć czas na oswojenie się z nowym krajem i kulturą bez stresu). Link wstawiłam tylko po to, żebyście sprawdzili, którego hotelu na pewno NIE wybierać i upewnili się, że na pewno przez przypadek nie zrobiliście tam rezerwacji. Na miejscu okazało się, że hotel nie ma dla nas pokoju, ponieważ wszystkie są zajęte. Nie udało się nic wynegocjować z właścicielem i zostaliśmy póki co bez noclegu. Po drugiej tego dnia nieprzyjemnej przygodzie mieliśmy mocno popsuty humor (to nasz pierwszy raz na Karaibach, więc jeszcze nie byliśmy odporni na tamtejszą kulturę ;) Była już druga po południu, a my marzyliśmy o prysznicu i pozwiedzaniu miasta w spokoju, co powinniśmy byli robić już od dobrych dwóch godzin. Lekko podłamani i zniechęceni postanowiliśmy schować się do cienia przed upałem i poszukać noclegu później. Godzina leżenia w cieniu w Parque Independencia poprawiła nam znacznie nastrój. Postanowiliśmy zwiedzić pomnik od środka, poznając przy okazji starszego pana, który po krótkiej pogawędce i wypytaniu nas o stan cywilno-rodzinny zdziwił się niezmiernie i szczerze nam współczuł, że tak starym wieku jeszcze nie mamy dzieci (generalnie już położył na nas krzyżyk i uznał, że najwyraźniej nie możemy, czemu trudno się dziwić wiedząc, że większość Dominikanek rodzi dzieci w wieku 17-18 lat)

W poszukiwaniu hotelu postanowiliśmy przespacerować się do dzielnicy Gascue, o której czytał wcześniej Ukochany. To stara dzielnica,  w której zamieszkiwali przedstawiciele zamożniejszej części lokalnej społeczności. Jest położona blisko Zony Colonial i znajduje się w niej sporo przyzwoitych hotelików, co do zasady tańszych niż te położone bezpośrednio w Zonie. Aby dojść do samej Zony Colonial trzeba odbyć 15-20 minutowy spacer. Pamiętaj jednak, żeby wracać tam raczej przed zmrokiem. Mimo, że to dość "dobra" i wciąż turystyczna okolica, wraz z oddalaniem się od Zony Colonial i przesuwaniem wskazówek na zegarze będzie rosła liczba podejrzanych typów na ulicach. Panowie z giwerami przy co drugim sklepie też nie wzmocnią Twojego poczucia bezpieczeństwa. W dzień możesz natomiast spacerować spokojnie i bez większych obaw. 

Żeby nie tracić czasu ustaliliśmy, że nie będziemy szukać hotelu dłużej niż godzinę. Szczęście tym nam dopisało, ponieważ zostaliśmy już w pierwszym, do którego weszliśmy. Był to hotel Gazcue, położony przy Calle Danae i prowadzony przez bardzo miłego pana w średnim wieku. Pan zainkasował 30$ za noc, a my dostaliśmy suchy i ładny pokój z klimatyzacją, ciepłą wodą i wifi. Pokój miał okno wychodzące na mur za hotelikiem, ale absolutnie nam to nie przeszkadzało, a wręcz było zaletą, bo gwarantowało ciszę w nocy :) Rano pracownicy hotelu gotowali w kawiarce pyszną kawę, którą zostawiali dla gości na korytarzu. Tak nam się tam spodobało, że zamiast planowanych dwóch, zostaliśmy w hotelu 3 noce (choć oczywiście powodem tej decyzji było zwiedzanie okolicy a nie hotel sam w sobie :). Naprzeciwko hotelu znajduje się bar z tanimi i świeżymi empanadami i innymi daniami znakomitymi na śniadanie. Dodatkowo w hotelu sprzątała pani, która zna naprawdę niewielką opłatą wyprała nam ubrania i zostawiła je wysuszone w pokoju pod naszą nieobecność :) Tak więc hotelik bardzo polecam.

Stacja benzynowa w dzielnicy Gascue - ceny z naszego punktu widzenia kosmiczne. Wracaliśmy do hotelu niedługo po zmroku i sytuacja na ulicach była całkiem w porządku

Od tej pory nasz pobyt w Santo Domingo składał się z samych przyjemności. Miasto ma swój urok i sporo atrakcji, które warto zobaczyć. Na zwiedzanie można przeznaczyć 2-3 dni.

 

Zona Colonial


Pierwszego dnia skupiliśmy się na zwiedzaniu Zony Colonial. Jest to najstarsza dzielnica Santo Domingo, założona w czasach Kolumba przez konkwistadorów. Ma piękną kolonialną architekturę. Znajduje się tam m.in. najstarszy kościół w Ameryce Północnej, do tego mnóstwo innych zabytkowych budowli restauracji i sklepów z pamiątkami. Jeśli lubisz Ojca Chrzestnego, możesz też trafić na znajome widoki. Na ulicach i w restauracjach więcej jest turystów niż miejscowych, jest czysto i bezpiecznie. Przy głównej ulicy Calle el Conde znajduje się też dość dobrze zaopatrzony supermarket. Można w nim kupić produktu sprowadzane specjalnie dla turystów (np. kosmetyki, przybory toaletowe, środki na komary, owoce, jedzenie w puszkach itp.) które czasem trudno dostać w zwykłych okolicznych sklepach.

Pierwszego dnia pospacerowaliśmy sobie urokliwymi uliczkami Zony Colonial, znaleźliśmy w pobliżu dobry i tani comedor z przepysznym jedzeniem oraz staraliśmy się omijać z daleka sprzedawców na Calle el Conde. Po obiedzie wybraliśmy się z nowo poznanymi Polakami na Malecon, a wieczorem, po powrocie, zwiedziliśmy Plaza de España o de la Hispanidad, na którym odbywał się religijny koncert dla młodzieży i pokaz starych samochodów. Bawiliśmy się świetnie. 
W dzielnicy kolonialnej spędziliśmy również sporą część drugiego dnia. Zaczęliśmy dzień od ponownej wyprawy na Malecon, gdzie we znaki mocno dawał nam się upał. Udaliśmy się więc ponownie w kierunku Zony Colonial, przechodząc po drodze przez dość szemrane uliczki Gazcue w pobliżu Maleconu. Po drodze natrafiliśmy na przejazd kolarzy z okazji jakiegoś lokalnego święta i przyglądaliśmy się przez chwilę wesołym młodym ludziom na rowerach. Zajrzeliśmy też na niedzielną mszę w lokalnym kościółku, gdzie nawet stojąc zupełnie z tyłu wzbudziliśmy zainteresowanie lokalnych babć jako "obcy". Msza różniła się bardzo od polskiej, wszyscy wierni śpiewali, klaskali i tańczyli w rytm religijnych piosenek, łącznie z księdzem. Przed upałem schowaliśmy się w Katedrze - w środku jest nie tylko piękne i majestatycznie, ale też przyjemnie chłodno. Obejrzeliśmy sobie również Alcazar de Colon, niegdyś pałac gubernatora Diego Kolumba - syna Krzysztofa. Obecnie mieści się w nim Museo Alcázar de Diego Colón - niestety tego dnia było zamknięte. Następnie ruszyliśmy do Chinatown i stamtąd spontanicznie taksówką do Latarni Kolumba, a później równie spontanicznie do Parku Los Tres Ojos (w wolnym tłumaczeniu Trzy Oczka). Ale o tym nieco dalej. Na razie zapraszam na zwiedzanie Zona Colonial :)

Calle el Conde - takie ichniejsze Krupówki czy Monciak - choć na zdjęciu jeszcze nieco uśpiona

Calle Las Damas, czyli Ulica Dam, po której kiedyś przechadzały się żony i córki hiszpańskich możnowładców Nowego Świata . Jak w każdym starym mieście można tu sobie (zapewne za sporą gotówkę) pojeździć bryczką i czym tylko chcecie - na pewno ktoś Was zaczepi i zaproponuje jakąś atrakcję :)

Uliczki Zony Colonial

Dominikańska "Masa krytyczna" ulicami Zona Colonial

Park Kolumba (Parquie Colon) - jest to plac, na którym znajduje się Katedra, poczta, restauracja i mnóstwo turystów :)

Malowniczy zaułek w pobliżu Katedry 

Biblioteka przy Katedrze - w Dominikanie widać sporo śladów sympatii dla Jana Pawła II

Katedra wciąż zachwyca architekturą

Catedral Primada de América
A takie choinki można zobaczyć dość często - jak widać jeszcze w lutym. Myślę, że spokojnie przetrwają do następnych Świąt, i następnych i jeszcze następnych ;)


Panteón de la Patria - mauzoleum, w którym spoczywają szczątki znamienitych osobistości związanych z historią Dominikany

Byk na Calle Las Damas
Calle Las Damas

Plaza de España o de la Hispanidad i Plac Alcázar de Colón

Znowu Alcazar de Colon - tak mi się podobał, że nie mogłam się oprzć:)



Impreza plenerowa
Wystawa samochodów na imprezie plenerowej - Plaza de España o de la Hispanidad

Wieczorna rozrywka - gry planszowe na skwerku
Comedor z pysznym jedzeniem - szło się do niego wąską uliczką na północ od Parku Kolumba, stromo do góry. Niestety nie pamiętam dokładnej lokalizacji. Można z daleka rozpoznać to miejsce po tłumach lokalnych mieszkańców w środku i przed budynkiem :) Obowiązuje kolejka "numerkowa"

Hostel w Zonie Colonial chwalony przez znajomych


Malecón


Malecón to ulica biegnąca wzdłuż brzegu morza (podobnie jak np. Malecón w Hawanie). W Santo Domingo zrobiliśmy do niego dwa podejścia. Za pierwszym razem dotarliśmy do niesławnego pomnika Montesinosa. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jest taki niesławny i zachwycaliśmy się pięknym widokiem rozciągającym się z góry :)

Skąd zła sława tego miejsca i kim była ta poważana przez Dominikańczyków postać? Montesinos był księdzem, który w czasach konkwisty sprzeciwiał się nieludzkiemu traktowaniu i wyzyskowi Indian. Zasłużenie dostał swój pomnik patrzący dumnie w morze. Szkoda tylko, że to miejsce służy szemranym typom i współczesnym księżom do wykorzystywania małych chłopców... Niestety również naszym rodakom.

Same okolice pomnika są dość brudne i zaśmiecone. Plaży brak, a między obdartymi palmami rosnącymi wzdłuż brzegu od dawna nikt nie sprzątał. Aby dostać się do brzegu trzeba pokonać ruchliwą drogę, co nie jest łatwym zadaniem, ponieważ dominikańscy kierowcy nie uznają czegoś takiego jak piesi, kultura i uprzejmość na drodze. A już na pewno nie uznają zwalniania przed pasami czy też raczej zwalniania w ogóle.

Jako że oprócz widoku z pomnika, nic nas w tym miejscu nie zachwyciło, postanowiliśmy wrócić na Malecon kolejnego dnia.

Majestatyczny pomnik przemawiającego Montesinosa
Widok z pomnika
Tablica pamiątkowa ku czci Montesinosa z fragmentem jego przemówienia

Nasze drugie podejście zaowocowało spacerem wzdłuż brzegu morza. Nie trwał on jednak długo, ponieważ nieznośny upał zmusił nas do powrotu i ukrycia się gdzieś w cieniu. Dotarliśmy więc jedynie do obelisku Macho. Sama promenada w tym miejscu raczej nas rozczarowała. Morze Karaibskie po tej stronie wyspy jest generalnie mało malownicze - brzegi ma wysokie, ziemno- kamieniste, kolor wody raczej ciemny i bardziej podobny do Bałtyku niż rajskiego lazuru wody w Punta Canie. Ale to też może być piękne. Niestety nie w otoczeniu ton śmieci, które walały się wszędzie pod nogami i pod palmami.

Być może nie trafiliśmy najlepiej i na dalszym odcinku Malecon odkrywa swoje uroki, jednak nie zdołaliśmy się o tym już przekonać - czasu na powrót nad morze zabrakło. Jeśli więc odbędziesz dłuższy spacer Maleconem, daj znać w komentarzach, jak Ci się podobało :)



Śmietnik poimprezowy

Widok na Morze Karaibskie 
Smagany falami brzeg nie jest szczególnie atrakcyjny
Obelisk Macho
Okolice Maleconu w pobliżu pomnika

Uliczki Gascue w pobliżu Maleconu
Niezmiennie zadziwiająca sieć energetyczna w Santo Domingo. W Dominikanie często możesz doświadczyć przerw w dostawie prądu - czasem nawet kilkudniowych. Santo Domingo ma jednak nieco odrębną sieć, która jest bardziej stabilna.

Palacio Nacional


Palacio Nacional w Santo Domingo
Zdjęcie mówi samo za siebie. Pałac prezydencki jest przepiękny, dookoła stoją straże i bogate domy zbudowane w stylu kolonialnym. 

Dom niedaleko Pałacu. Kraty w oknach to powszechny widok - najwyraźniej nigdzie nie jest bezpiecznie 

Tablica informacyjna przed Pałacem


Okolice Parque Enriquillo

W to miejsce będziesz się prawdopodobnie musiał/a wybrać, jeśli zechcesz pojechać z Santo Domingo bezpośrednio do Las Terrenas, lub w inne miejsce lokalnym transportem guagua. Może to być konieczne, gdy więksi międzymiastowi przewoźnicy nie będą mieć w ofercie kursów, które Cię interesują, albo zabraknie miejsc. Dworce Caribe Tours i Bavaro Expreso znajdują się w zupełnie innych miejscach (mapka znajduje się w górnej części strony). 

Z Zony Colonial  najlepiej iść do terminali guagua pod górę Calle Duarte. Im bliżej, tym ulica będzie bardziej hałaśliwa i zatłoczona. Wygląda raczej nieciekawie. Nie mam stamtąd zdjęć, ponieważ baliśmy się nieco wyciągać telefony w dużym tłumie nie zawsze przyjaźnie wyglądających twarzy. Przepychając się pomiędzy straganami, tłumami ludzi niosącymi kartony, sprzedającymi owoce, wychodzącymi z wielkich i głośnych sklepów i domów handlowych nie można było czuć się zbyt pewnie. Zwłaszcza jako jedyni biali w okolicy.  I szczególnie, że liczne towarzystwo dookoła nie wyglądało ani zbyt zamożnie ani zbyt przyjaźnie.Tak więc przejść się można, ale w tłumie trzeba mieć oczy dookoła głowy i uważać na podejrzanych, szemranych typów. 

Intuicja i instynkt samozachowawczy podpowiadały nam chyba dobrze dobrze, ponieważ w drodze powrotnej do Santo Domingo kierowca stojącego w ogromnym korku autobusu Caribe Tours nie chciał nawet słyszeć o wysadzeniu nas przy Parque Enriquillo, być może w obawie przed kradzieżami i napadem na autobus. Świadczy to o tym, że okolica nie cieszy się raczej dobrą opinią. 

Co zabawniejsze, Parque Enriquillo znajduje się w okolicy, w której wysadził nas kierowca współoszust w drodze z Punta Cany. Wtedy przeraziła nas ta okolica, bo wiedzieliśmy że to w dużej mierze biedna dzielnica i slumsy, co potwierdzał oczywiście każdy taksówkarz. Po dwóch dniach od przyjazdu zapuszczaliśmy się tam już pieszo, zachowując jednak dużą ostrożność.  W okolicach terminali kręciło się sporo wyjeżdżających turystów, a i my sami jesteśmy żywym dowodem, że jechać można, tyle że ze zwiększoną uwagą. 

Pamiętaj jednak o jednej ważnej zasadzie - jeśli się zgubisz, pytaj o dworzec autobusowy, ale unikaj jak ognia samozwańczych przewodników, którzy "zaprowadzą Cię przyjacielu", szczególnie jeśli mówią po angielsku. To bardzo szemrane typy i lepiej nie narażać się na ryzyko. Nieopatrznie wdaliśmy się w krótką rozmowę z jednym takim naciągaczem i już po paru sekundach pożałowaliśmy. Typ robił się coraz bardziej natarczywy, nie dawał się nijak zbyć i szedł z nami krok w krok, żądając pieniędzy za "pomoc i ochronę". Przyznam, że był to chyba jedyny moment podczas naszego pobytu w Dominikanie, kiedy na poważnie się wystraszyłam  (no nie licząc szalonego rejsu, ale o tym w kolejnym poście :). Nie wiadomo, czy takiemu zapłacić dla świętego spokoju, pokazując jednocześnie, że mamy jakieś pieniądze, czy też nie płacić, narażając się na ryzyko, że typ sprowadzi jakichś koleżków, którzy będą mniej skłonni do negocjacji. Na szczęście bliżej dworca, przy autobusach, kierowcach i turystach udało nam się pozbyć natręta, po czym zrobiliśmy parę większych kółek po okolicy, żeby na pewno stracić go z oczu. 

Na miejscu zastaniesz chaos - mnóstwo autobusów i busików guagua będzie stało na ulicy, a dworców autobusowych różnych firm (nie ma jednego wspólnego) będzie dookoła sporo. Ty oczywiście nie będziesz wiedział/a, gdzie znajduje się Twój dworzec . Pytaj więc o drogę zawsze kierowców autobusów lub panie w kasach w budynkach dworców. 

W 2016 roku bezpośrednio do Las Terrenas w godzinach porannych odjeżdżał autobus tylko jednej firmy o nazwie Samana (Asotrapusa). Na Goole Maps znajduje się zdjęcie rozkładu jazdy autobusów. O ile pamiętam, nasz wyjeżdżał z Santo Domingo o godzinie 8:30, co jest zgodne z rozkładem ze zdjęcia. Wejście do terminala było niepozorne, budynek znajdował się z tyłu za bramą i był niemal zupełnie niewidoczny spomiędzy licznych autobusów i samochodów na małej uliczce. W środku, kontrastując z otoczeniem, przywitała nas za to ładna klimatyzowana sala dworca z telewizorem, sklepikiem i toaletami :) Jak to w Dominikanie.

Wybierając się na poranny autobus (bilet dla pewności kupiliśmy dzień wcześniej) szliśmy na dworzec piechotą z hotelu, od innej strony, wzdłuż Av. Mexico. Życie spokojnie toczyło się na ulicy - ludzie szli do pracy, dzieci w mundurkach do szkoły. Lekki dreszczyk na plecach wywoływał jedynie widok grubych krat na wszystkich oknach i balkonach. Gdy doszliśmy do skrzyżowania z Av. Duarte, zadziwiła nas cisza i widok szerokiej, długiej jak okiem sięgnąć alei. To było zupełnie inne miejsce niż hałaśliwy, ciasny jarmark, który widzieliśmy poprzedniego dnia i który dopiero zaczynał budzić się do życia. 

Autobus o dość oryginalnym wnętrzu odjechał punktualnie, wypełniony głównie Dominikańczykami, ale też turystami. Kierowca był bardzo miły i kulturalny a podróż przebiegała bez problemów. :)

Wnętrze autobusu, którym jechaliśmy do Las Terrenas

Okolice Parku Enriquillo

A to widok okolic Parque Enriquillo z naszego autobusu:


Chinatown (Barrio Chino)


Dzielnica Chińska jest podobna do wszystkich innych dzielnic chińskich - można tam kupić mydło i powidło :) Znajduje się na północ od Zony Colonial. Aby do niej dotrzeć, najlepiej iść prosto Calle Duarte, w kierunku Parque Enriquillo, przy którym znajdują się terminale autobusów odjeżdżających do Las Terrenas i Samany.

Brama Chinatown

Krajobraz prawie jak z USA - ulica Chinatown w Santo Domingo
Kupić można oczywiście wszystko :)

Latarnia Kolumba

Jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków w Santo Domingo - zbudowana na planie krzyża ogromna latarnia morska, która podobno w nocy jest czasem oświetlona (nie udało nam się tego sprawdzić, ale wszytko przed Wami :)

W środku latarni znajduje się muzeum (wstęp płatny) i rzekomy grób Krzysztofa Kolumba. Rzekomy, ponieważ do przechowywania serca podróżnika przyznaje się kilka miast na świecie, na przykład włoska Genua. Jak jest naprawdę - nie do końca chyba wiadomo. Po co psuć sobie biznesy :)

Do latarni, zdecydowaliśmy się pojechać do niej taksówką prosto z Barrio Chino (200 peso), ponieważ czytaliśmy, że teren po drugiej stronie rzeki na przeciw Zony Colonial to biedna i niebezpieczna dzielnica. Chcieliśmy jednak później przejść pieszo kawałek dalej - do parku Los Tres Ojos, ale przedsiębiorczy naganiacz szybko namówił nas na taksówkę (bo niebezpiecznie i mordują). Nie wierzyliśmy mu do końca, więc postanowił podeprzeć się autorytetem lokalnego policjanta, który oczywiście potwierdził tę tezę bez mrugnięcia okiem. Zapewne jeden i drugi łgał jak z nut i mocno naciągnął rzeczywistość, ale postanowiliśmy nie ryzykować i pojechać dalej taksówką. Okolica wyglądała z okien samochodu całkiem czysto i zwyczajnie - po drodze ładne domki, czyste chodniki i zadbany park. Ale nikogo nie namawiam do ryzykowania :)

Latarnia Kolumba od strony ulicy
Przy latarni stoi jeszcze papamobile - pamiątka z wizyty papieża Polaka

Widoczne z daleka ślady sympatii do Jana Pawła II
Cały pokój w muzeum poświęcony jest również Janowi Pawłowi II i jego wizycie w Dominikanie
Rzekomy grób serca Kolumba
Tu według Dominikańczyków spoczywa serce Kolumba


Parque Natural Los Tres Ojos

Chyba najcudowniejsze miejsce, jakie odwiedziliśmy w Santo Domingo. Jest to maleńki z pozoru park, pełen ładnej zieleni i ławeczek dla spacerowiczów. Znajdują się w nim podziemne jaskinie, a w nich lazurowe przepiękne jeziorka, pełne rybek. Kiedyś były ich trzy (stąd nazwa), niedawno odkryto czwarte, duże jezioro. Można do niego dojść pieszo, lub przepłynąć za niewielką opłatą tratwą, którą obsługa przeciąga przy pomocy liny. Warto uważać, bo woda jest na oko dość głęboka. Wrażenia gwarantowane, wielbiciele przyrody wyjdą zachwyceni :)

Wstęp płatny, ale tani (zdaje się że ok. 50 peso za osobę, czyli niecałe 4 złote). Uwaga! Najlepiej iść do parku przed południem - wtedy jeziorka są pięknie oświetlone przez słońce.

Los Tres Ojos na powierzchni to piękny zielony park

A pod powierzchnia kryje się jeszcze piękniejszy świat - jaskinie w Los Tres Ojos

Jedno z "oczek" z b

Przeprawa tratwą

Jeziorko, do którego płynie się łódką przez podziemną jaskinię (można też dojść pieszo) 

Droga powrotna do Zony Colonial - po drodze trafiliśmy na pokazy kaskadersko-samochodowe oglądane przez zaciekawionych Dominikańczyków

Garstka informacji praktycznych:


Noclegi: Hotele w Zona Colonial lub Gazcue. Polecam Hotel Gazcue

Transport: po Zonie Colonial i Gazcue najlepiej poruszać się pieszo. W dalsze zakątki miasta można jeździć taksówkami (ok 200 peso), guagua (nie korzystaliśmy, więc musicie sami zapytać, gdzie są ich przystanki) lub tzw. carros publicos. Jeśli zobaczysz stojący samochód z kierowcą w środku, wyglądającym, jakby na kogoś czekał, jest to prawdopodobnie carro publico. Kierowcy jadą, gdy zbiorą wystarczającą liczbę pasażerów, ale niestety nie znam szczegółów działania tego systemu transportu :)

Jedzenie: W Zonie Colonial i najbliższej okolicy w mniejszych uliczkach wypatruj comedorów i stoisk z empanadami. Zapytaj miejscowych, gdzie można dobrze i tanio zjeść

Więcej zdjęć:


Calle Las Damas

Calle Las Damas 
Calle Las Damas


Wybrzeże w Santo Domingo - okolice pomnika Montesinosa



Jeziorko w Los Tres Ojos

Santo Domingo - Zona Colonial
Uliczki Santo Domingo
Uliczki Santo Domingo
Uliczki Santo Domingo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz