poniedziałek, 7 września 2015

Cable Cary

Ten post jest trzecią częścią relacji z San Francisco. 
W pierwszej części zamieściłam ogólne informacje o samym mieście, bazie noclegowej i transporcie.
W drugiej części znajdziesz opis pierwszego dnia naszej wycieczki

*************************************************************
Nasze wątpliwości czy wypożyczyć rowery na kolejną dobę zostały ostatecznie rozwiane przez poranny ból wszystkich mięśni. Dopiero rano odczuliśmy zmęczenie. Postanowiliśmy więc oddać rowery do wypożyczalni i dzień przeznaczyć na luźne zajęcia oraz odpoczynek. 

Wracając z wypożyczalni, odbyliśmy bardzo przyjemny spacer dzielnicą finansową - w niedzielę zupełnie wyludnioną.  

Plac zabaw dla psów. W okolicy sam beton, więc chociaż tutaj zwierzaki mogą się wybiegać
Wyludnione ulice dzielnicy finansowej w niedzielne przedpołudnie
Dzielnica finansowa
Spacer po San Francisco
Union Square
Wypożyczalnia rowerów miejskich - działa podobnie jak te w Polsce
Pogoda w sam raz na spacer

Piękna pogoda zachęciła nas do przejścia spacerem dalej - do Chinatown, Chinatown w SF jest całkiem urokliwe i malownicze. Jest tam standardowo mnóstwo sklepów z mydłem i powidłem i trochę miejsc z chińskim jedzeniem, które tym razem jednak nas nie zachęciły. Mieliśmy zamiar kupić w Chinatown kilka pamiątek dla rodziny. Skończyło się na 3-godzinnym chodzeniu od sklepu do sklepu w poszukiwaniu jakiejś prezentowej inspiracji . Byliśmy tak zmęczeni, odczuwając jeszcze skutki wycieczki z poprzedniego dnia, że postanowiliśmy doczłapać się do hotelu i odpocząć. 

Brama Chinatown
Kolorowe Chinatown
Po południu, jako że zmęczenie (skumulowane pewnie z całych trzech tygodni) ciągle dawało nam się we znaki, postanowiliśmy skorzystać z jednej z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji miasta i przejechać się Cable Carem, czyli tramwajem linowym.

Cable Carów było kiedyś w San Francisco mnóstwo. Ogromne trzęsienie ziemi na początku XX wieku zniszczyło jednak większość tras. Do dziś używane są jedynie 3 linie, służące turystom i mieszkańcom miasta (Cable Carem można jeździć w ramach miejskich biletów okresowych): Powell-Mason, Powell-Hyde i California.

Bilet w jedną stronę kosztuje 7$ i można go kupić np. przy pierwszej stacji. My wyruszyliśmy z pierwszej stacji przy ulicach Powell i Market, ponieważ była najbliżej naszego hotelu. Do Cable Cara stała tam wówczas całkiem długa kolejka, ale warto trochę w niej postać, choćby po to, żeby obejrzeć ciekawy proces odwracania Cable Carów (na tej linii jeżdżą pojazdy jednokierunkowe). Wagony obracane są ręcznie na okrągłej platformie obracanej przez kilku panów z obsługi. 

Z początkowej stacji Powell-Market Cable Car jedzie niemal prostą linią na północ. Jest prowadzony przez maszynistę zwanego "gripman", czyli chwytacz. A to dlatego, że głównym zadaniem pana jest łapanie za linę (cable) ukrytą w ulicy, która napędza Cable Car. "chwytacz" operuje dużą wajchą, która łapie bądź puszcza linę w zależności od nachylenia terenu, obecności skrzyżowania z inną linią itp. Lina ta jest napędzana przed silniki na końcach trasy Cable Cara, które poruszają ogromnymi kołami, na które z kolei nawinięte są liny. 

Maszynownię Cable Carów (cable car powerhouse) można zwiedzać. Jest zlokalizowana w XIX wiecznym budynku przy zbiegu ulic Washington i Mason, w którym znajduje się muzeum Cable Carów. Zainteresowanych odsyłam do strony http://www.cablecarmuseum.org/museum.html. 

To natomiast link do widoku Google na maszynownię: https://goo.gl/maps/J01hR

Cable Car - jeden z symboli San Francisco - okolice Chinatown
Jazda Cable Carem jest dużą frajdą, szczególnie jeśli załapie się na miejsca stojące na zewnątrz pojazdu. Można odbyć przejażdżkę jak na przedwojennych filmach. Ukształtowanie terenu San Francisco sprawia, że widoki po drodze są naprawdę przepiękne. 

Szyny Cable Cara. Po środku pomiędzy nimi widoczne tory liny/kabla
Cable Car 
Widok z Cable Cara
Dojechaliśmy linią do końca, czyli do skrzyżowania ulic Taylor i Bay, i mieliśmy zamiar wrócić drugą linią z Hyde/Beach. Uparłam się jednak, że najpierw podejdziemy pod górę, żeby zobaczyć Lombard Street. Przy naszym zmęczeniu po wycieczce rowerowej wspinaczka była naprawdę trudna i Ukochany o mało mnie za to nie zamordował ;) Uliczka była jednak naprawdę warta zobaczenia. Niestety dotarliśmy na stację Cable Cara już po zachodzi słońca, co sprawiło, że cały tłum znad zatoki rzucił się w stronę stacji. Wyczerpani i głodni czekaliśmy w kolejce prawie półtorej godziny
(Cable Cary jeździły o tej porze rzadko), i gdybyśmy wiedzieli wcześniej, że to tyle potrwa, pewnie poszlibyśmy pieszo lub poszukali innego transportu. Cały czas jednak mieliśmy nadzieję, że załapiemy się do kolejnego wagonu. W końcu wieczorem udało nam się dotrzeć do hotelu, gdzie czekało nas jeszcze pakowanie i zasłużony odpoczynek. Kolejnego dnia kończyła się nasza przygoda z miastem nad Zatoką i ruszaliśmy w drogę powrotną do LA.


Lombard Street