poniedziałek, 16 marca 2015

In the streets of San Francisco (czyli ciąg dalszy wycieczki po Mieście nad Zatoką)

Witam w drugiej części mojej relacji z cudownego San Francisco! Podzielę się z Tobą wrażeniami w pierwszego dnia naszej właściwej wycieczki po mieście. 

Jeśli chcesz znaleźć ogólne informacje dotyczące samego miasta, bazy noclegowej i transportu, zajrzyj do poprzedniego postu: City by the Bay

Drugi dzień zwiedzania opisałam w poście Cable Cary

Mapa północnej części San Francisco
Drugi dzień naszego pobytu w San Francisco przeznaczyliśmy na wycieczkę po mieście. 

Rano wybraliśmy się na Pier 40 do wypożyczalni rowerowej Bike Hut (więcej o rowerach w San Francisco w moim poprzednim poście City by The Bay). Dzień był przepiękny. Niebo było czyściutkie, a my szliśmy na wschód, prosto w stronę jaskrawego, ciepłego, wiosennego słońca. Dlatego nasz kilkudziesięciominutowy spacer do wypożyczalni był sam w sobie bardzo przyjemny. Po drodze minęliśmy Union Square, dzielnicę finansową i stadion Giantsów. 

W drodze na Pier 40
Zdecydowaliśmy się wypożyczyć dwa rowery szosowe, co okazało się bardzo dobrym wyborem i pozwoliło szybko przemieszczać się po asfaltowym podłożu (moja rada - warto zadbać, by rowery miały sprawne przerzutki, bo inaczej jazda po wzgórzach może być dość kłopotliwa). Zaopatrzeni przez panią z wypożyczalni w mapę miasta i tras rowerowych mogliśmy ruszać w drogę. 


Nasze rowery
San Francisco oferuje rowerzystom bardzo wiele. Dróg dla rowerów jest sporo i można poruszać się po mieście całkiem swobodnie. Jedna z oznaczonych na mapie tras biegła cały czas wzdłuż wybrzeża, aż do mostu Golden Gate. Dla nas była idealna, bo pozwalała dojechać do większości miejsc, które planowaliśmy zobaczyć (i do wielu, których nie planowaliśmy :) Bardzo polecam ją wszystkim, ale uwaga - w jedną stronę to ponad 20 kilometrów, więc warto zadbać o kondycję. Mniej wprawnym rowerzystom polecam rozłożenie wycieczki na dwa dni. 


Nie byliśmy pewni, czy zdążymy dojechać do końca trasy do wieczora (wyruszaliśmy około 11 przed południem), więc postanowiliśmy, że nasze plany będziemy dostosowywać na bieżąco. Ruszyliśmy więc na północ zielonym pasem rowerowym na ulicy. Na początku nie czuliśmy się tam zbyt pewnie. W Polsce jazda rowerem ruchliwą ulicą nie należy do najbezpieczniejszych zajęć, więc po pewnym czasie postanowiliśmy kontynuować jazdę po chodniku. Było to o tyle lepsze rozwiązanie, że oprócz poprawienia naszego poczucia bezpieczeństwa pozwalało nam zatrzymywać się co chwilę, żeby podziwiać piękno krajobrazu. 


Zielony pas dla rowerów na ulicy w San Francisco
Mandat nam nie groził - chodnik był oficjalnie współdzielony - dla pieszych i rowerzystów, co wyraźnie wskazywały ustawione przy nim znaki. Po co więc jeszcze pas rowerowy na ulicy? Otóż dla szybszego ruchu tych rowerzystów, których piękne widoki mniej interesują (o czym również informowały znaki). Tak więc rowerzysta mógł wybrać - rekreacyjną jazdę chodnikiem między przechodniami lub szybką jazdę ulicą. Na chodnikach nie było zatem rowerowych wariatów, a na pasie rowerowym nie zatrzymywali się turyści tacy jak my :)


Po chodniku spacerowało sporo ludzi, część z nich siedziała na ławkach ustawionych w stronę wody , wygrzewała się w słońcu i podziwiała Zatokę. Jadąc, minęliśmy kilkoro biegaczy i dwie nastolatki trenujące na świeżym powietrzu na trasie wzdłuż brzegu - podskok - przysiad - wykrok - trucht, podskok - przysiad - wykrok, itd. Rowerzystów też było sporo. Jechało się wspaniale. 

Niedługo po wyjechaniu z wypożyczalni dojechaliśmy do wspaniałego mostu Oakland Bay, który górował nad zatoką. 


Most Oakland Bay

Most można podziwiać po prostu z chodnika lub wybrać się na molo (pier), na przykład na Pier 14 lub Pier 7. 

Co to takiego ten tajemniczy wszechobecny pier? To pomost lub molo, drewniane lub betonowe, wybudowane sztucznie i wysunięte w morze. Znajdują się na nim często ławeczki dla turystów lub różnego rodzaju budynki. Przy pierach cumują też statki i łodzie. Uwaga! Piery w SF nie są ponumerowane po kolei, wiec proszę nie sugerować się liczbami przy określaniu ich położenia :)

Ponieważ polskie słowo "molo" kojarzy się raczej z drewnianym pomostem dla turystów, co nie zawsze przystaje do rzeczywistości SF, będę na potrzeby mojego bloga używać słowa "pier". 

Niedaleko za mostem zobaczyliśmy duży ładny budynek z wieżą zegarową oraz skupisko stoisk i straganów z owocami, warzywami i innymi towarami. Był to Ferry Building Marketplace, który mieścił się we wspomnianym budynku, jak i częściowo na zewnątrz. Między straganami kłębiło się sporo ludzi. Tłum zgęstniał wyraźnie również na chodniku, co zmusiło nas do przeniesienia się z powrotem na zielony pas rowerowy. 


Ferry Building Marketplace
rowery zaparkowane przy nabrzeżu
Na chodnikach robi się ciasno
A na pasie rowerowym o wiele luźniej, choć zaczęli pojawiać się riksiarze

Nasze początkowe obawy szybko zniknęły i na ulicy poczuliśmy się jak ryby w wodzie. Nikt na rowerzystów nie trąbił, nikt nie próbował nas przejechać. Wszyscy starali się ułatwiać sobie nawzajem jazdę. Ruch samochodowy był poza tym bardzo mały. Gęsto zaczęło się natomiast robić na pasie rowerowym, na którym co jakiś czas wyprzedzaliśmy riksze z turystami :)


Po drodze mijaliśmy pier za pierem, nie zatrzymując się już przy każdym z kolei, aby nie spędzić na zwiedzaniu miasta całego tygodnia. :)


Kolejny przystanek zrobiliśmy dopiero przy Pier 33, skąd odpływają promy wycieczkowe do Alcatraz - słynnego więzienia na wyspie, które obecnie pełni funkcję muzeum. Za około 30 dolarów można tam wykupić wycieczkę z przewodnikiem obejmującą dopłynięcie do wyspy, zwiedzanie i oczywiście powrót. Dla amatorów mocnych wrażeń dostępna jest opcja wyprawy nocnej. Zainteresowanych odsyłam do strony http://www.alcatrazcruises.com/.


Rejsy do Alcatraz oferują również panowie stojący w okolicy z tabliczkami i wykrzykujący reklamowe hasła. "Alcatraz tanio! Najlepiej ze mną!". U nich ceny wycieczek zaczynały się już od 5$, ale woleliśmy nie sprawdzać, co te wycieczki obejmują i jak oraz gdzie się kończą :) 


Ogólnie niezbyt zależało nam na Alcatraz, więc po zrobieniu kilku zdjęć przy makiecie wyspy postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Wycieczkę postanowiliśmy wykupić ewentualnie kolejnego dnia, gdyby zostało nam jeszcze wystarczająco dużo czasu.



Pojechaliśmy dalej wzdłuż wybrzeża. Słońce przyjemnie grzało, a zatoka mieniła się w jego promieniach. Minęliśmy marinę, przy której zobaczyliśmy pierwszego leniwego morskiego lwa rozpłaszczonego na molo i wygrzewającego się w ciepełku. 


Marina w okolicy Pier 39
Rozleniwiony lew morski, stroniący jak widać od reszty towarzystwa

Była to oznaka, że zbliżaliśmy się do Pier 39 - jednego z najbardziej znanych miejsc w San Francisco. To właśnie tam można podziwiać lwy morskie - urocze morskie zwierzęta, które wygrzewają się leniwie na słońcu i robią przy tym dużo hałasu. Jest ich mnóstwo. Nie wiem dlaczego upodobały sobie akurat to miejsce - być może po prostu pływające drewniane platformy wydają im się wygodne i bezpieczne, a zwierzaki mogą się na nich wylegiwać przez nikogo nie niepokojone. Nie przeszkadzają im nawet przepływające obok statki i motorówki.

Zainteresowani oceaniczną fauną mogą ponadto odwiedzić akwarium, które znajduje się również przy Pier 39.
Lwy morskie rozłożone na drewnianej platformie
Zbliżenie na radosne towarzystwo :)
A tu prośba do uczynnych turystów, żeby nie karmić i nie niepokoić słoników
Trochę informacji o tych sympatycznych zwierzakach.
Z Pier 39 jest również znakomity widok na Alcatraz - dla tych, którzy nie skusili się na rejs :)

Widok na Alcatraz z Pier 39
Za Pier 39 zaczyna się nabrzeże Fisherman's Wharf czyli Przystań Rybacka. To bardzo popularne miejsce, pełne turystów. Znajduje się tam park-muzeum o nazwie San Francisco Maritime National Historical Park, w którym przy Hyde Street Pier można podziwiać i zwiedzać zabytkowe statki (cena to kilka $). Przy Pier 45 natomiast jest przycumowana łódź podwodna z II wojny światowej USS Pampanito, którą również można zobaczyć od środka. 

Przy Fisherman's Wharf jest ponadto m.in. muzeum Madame Tussauds i nowa atrakcja dla turystów, której odpowiednik można spotkać w niektórych europejskich miastach - The San Francisco Dungeon. Aktorzy przebrani w stroje z epoki odtwarzają tam na żywo przedstawienia nawiązujące do historii miejsca i angażujące również oglądających je turystów. To chyba coś w rodzaju połączenia domu strachu z teatrem i muzeum.  

Trasa rowerowa przy Fisherman's Wharf
Fisherman's Wharf

Przy Hyde Street Pier można oglądać zabytkowe statki
Zabytkowy statek w muzeum
A to okazały żaglowiec

Nas przy Fisherman's Wharf najbardziej zainteresowały stragany z jedzeniem. Można tam kupić naprawdę pyszne rzeczy, szczególnie obfita jest oferta owoców morza. Byliśmy tak głodni, że nie mogliśmy się zdecydować, co kupić. Skończyło się na mieszance owoców morza w tempurze i kanapkach z krabami, które smakowały naprawdę znakomicie, choć nie wiem jak duży w tym udział samych dań, a jaki naszych mocno już wygłodzonych kubków smakowych :)

Taki oto pyszny obiad zjedliśmy sobie siedząc na plaży za Hyde Street Pier i podziwiając Zatokę oraz muzeum. 


Jeść obiad w takim miejscu - bezcenne :)
Z nowymi siłami mogliśmy ruszać dalej ścieżką rowerową w kierunku mostu Golden Gate.


Jadąc dalej wzdłuż linii brzegowej, przejechaliśmy przez park przy Fort Mason, gdzie na wielkim trawniku (Fort Mason Great Meadow), niczym na Great Lawn na Manhattanie, siedziało mnóstwo ludzi, wypoczywając i organizując pikniki. Wiosna i wspaniała pogoda przyciągnęła prawdziwe tłumy wielbicieli zieleni i pięknych widoków na Zatokę. Gdybyśmy spędzali w San Francisco więcej czasu, na pewno nie odmówilibyśmy sobie przyjemności posiedzenia tam i cieszenia się fantastycznym krajobrazem. 

Piknik na Great Meadow
A to zielona droga dla rowerów
Na tym odcinku trasy rowerowej zaliczyliśmy pierwszy poważny podjazd pod górkę. Na szczycie górki znajdował się punkt widokowy na oddalony jeszcze most Golden Gate, położony w dole Fort Mason i pobliską przystań. Przez specjalne urządzenie można bylo "zmierzyć" temperaturę mostu. Pomiar odbywał się na podstawie wysokości mostu, który rozszerza się i opada przy cieplejszej pogodzie, a kurczy i unosi, gdy jest zimno. 


Fort Mason i most Golden Gate
Most wskazuje temperaturę
Zjechaliśmy z górki z powrotem do na poziom morza i pojechaliśmy dalej, ścieżką wzdłuż zatoki. Minęliśmy marinę i bardzo długi zielony trawnik oddzielający drogę rowerową od brzegu. Na trawniku znajdowało się mnóstwo małych boisk i mini-bramek do piłki nożnej, gdzie dzieci szalały razem z rodzicami korzystając z uroków wiosennego słońca. 


Droga rowerowa wzdłuż linii brzegowej
Małe boiska dla dzieci

Naszym kolejnym celem był park Presidio. Tuż przed wjazdem do parku zobaczyliśmy budowlę przypominającą antyczne ruiny. Spontanicznie podjechaliśmy bliżej. Okazało się, że był to Palace of Fine Arts - popularne miejsce, w którym znajdują się galerie sztuki, ale nie tylko. Odbywają się tam również koncerty, przedstawienia teatralne i ... śluby. Częścią pałacu jest Theatre of Fine Arts, położony nad malowniczym małym stawem. 


Budowla mimo swojego wyglądu nie jest ani trochę antyczna - powstała na okoliczność Wystawy Panamsko-Pacyficznej w 1915 roku i jest chyba jedynym eksponatem, który pozostał do dziś w pierwotnym kształcie i oryginalnej lokalizacji. Amerykanie są naprawdę znakomici w kopiowaniu antycznej (i nie tylko) architektury - ta fascynacja i pochodzące z niej inspiracje biorą się chyba stąd, że w tym młodym kraju oryginalnych zabytków po prostu nie ma. 


"Starożytne" kolumny Palace of Fine Arts

Ciekawa architektura Palace of Fine Arts
Theatre of Fine Arts
Plenerowa sesja ślubna 
Sam Park Presidio okazał się bardziej zabudowanym terenem o zwiększonej ilości zieleni niż parkiem w europejskim rozumieniu. W jego północnej części znajdują się normalne drogi i budynki, wyglądające na "lepszą dzielnicę", otoczone dziko wyglądającą roślinnością oraz wypielęgnowanymi trawnikami i urządzonymi ze smakiem ogrodami. Jest tam również muzeum Walta Disneya. 


Dzielnica w Presidio

Presidio
Lokalni mieszkańcy wspierają dziką przyrodę
W centralnej i południowej części parku przyroda jest bardziej "dzika". Jadąc jedną z dróg prowadzących na południe, trafiliśmy na dość wysokie wzgórze, na które zziajani i ledwo żywi wjechaliśmy rowerami, ogrzewani przy tym nie tylko przez wysiłek, ale i gorące kwietniowe słoneczko. Na samym szczycie znajdował się punkt widokowy z ładną panoramą na park, Zatokę i miasto. Mapa Google podpowiada mi, że jego nazwa to Inspiration Point. 


Widok z Inspiration Point


Mapa Google podpowiada mi również, że w jego pobliżu znajdują się piesze szlaki, czy raczej ścieżki biegnące przez niezabudowane tereny porośnięte przez las i łąki. Podczas naszej wycieczki nie udało nam się tam dotrzeć, bo nie wiedzieliśmy o ich istnieniu :) Wygląda na to, że trzeba zjechać z głównej drogi i przedostać się do nieutwardzonych ścieżek. To na pewno ciekawe miejsce na wypoczynek, jeśli jest się w SF na dłużej. Przy krótszym pobycie można sobie darować, ponieważ mimo niewątpliwej zalety, jaką jest kontakt z przyrodą, miejsce to wygląda jak każdy polski las czy łąka :)

Mamy z ukochanym własną teorią na temat parków w San Francisco. Jeśli w mieście otoczonym z trzech stron wodą, w którym jest ciasno i miejsca na budynki oraz parkingi ciągle brakuje, znajdują się większe tereny zielone, to musi to być podejrzane ;) Czyli należy spodziewać się wysokich nierównych wzgórz, które trudno byłoby zabudować.


Nie wiem ile w naszej teorii jest prawdy, faktem pozostaje jednak, że jeśli mamy park, to i stromy podjazd :) 


Mieliśmy w planach zwiedzenie jeszcze jednego parku - Golden Gate. Postanowiliśmy zjechać do niego od razu (mniej więcej na wysokości Arguello Blvd), a na most wrócić wieczorem - na zachód słońca. Zjeżdżało się wspaniale - cały czas z górki:) 

Do parku wjechaliśmy przy Conservatory of Flowers - ogromnej szklarni z wystawą kwiatów. (Informacje o biletach i dniach otwartych znajdziecie na stronie http://www.conservatoryofflowers.org/visit/hours). Nie udało nam się go zwiedzić, ponieważ był już zamknięty, pojechaliśmy więc dalej na zachód, kierując się w stronę ogrodu botanicznego i ogrodu japońskiego (tych szukamy wszędzie, gdziekolwiek pojedziemy). 

Okolice Conservatory of Flowers
Sam park nas rozczarował. Niby wszystko piękne i zielone, ale przez środek biegną autostrady i parkingi. Hałas i widok samochodów skutecznie niszczą radość z obcowania z naturą. No ale to tak po amerykańsku - nikt nie będzie chodził spacerem, więc trzeba do każdego trawniczka zbudować asfaltową drogę. 

Park po amerykańsku
Ogród botaniczny i japoński postanowiliśmy sobie ostatecznie darować i odwiedzić je przy kolejnej okazji. Do wieczora zostało mało czasu i uznaliśmy, że most jest bardziej wart zobaczenia. W końcu ogrodów botanicznych widzieliśmy już wiele, a mostu Golden Gate ani jednego ;) Poza tym szkoda było płacić za wstęp, jeśli mogliśmy przeznaczyć maksymalnie po 10 minut na każdy ogród :) 

Brama ogrodu japońskiego
Wejście do ogrodu japońskiego
Bilety do obu ogrodów kosztują 7$, ale są dni, kiedy wstęp jest darmowy. Warto to sprawdzić na stronie przy planowaniu wyjazdu, podobnie jak informację o godzinach otwarcia w danym miesiącu: http://www.conservatoryofflowers.org/visit/hours, http://japaneseteagardensf.com/visit.php

Ponieważ za ogrodami natrafiliśmy jedynie na więcej autostrad, postanowiliśmy nie jechać do końca parku i ruszyć od razu w kierunku mostu. Zrezygnowaliśmy zatem z przejechania przez plażę i park Sutro Heights, w którym znajduje się m.in. USS San  Francisco Memorial - część Museum of Fine Arts. Wjechaliśmy w 23rd Ave, po drodze mijając grupkę piknikowiczów, która mimo wszystko próbowała wypoczywać pod samotnym kwitnącym drzewkiem przy drodze. 

Park Golden Gate
Przejeżdżaliśmy przez osiedle pięknych kolorowych domków, malowniczo wyglądających w popołudniowym słońcu.

23rd Street
Wkrótce znaleźliśmy się ponownie w parku Presidio i tradycyjnie musieliśmy wspinać się rowerami pod górę. Gdy zmęczenie zmusiło nas do przystanku, natrafiliśmy na kolejne ciekawe miejsce - Battery Crosby. Są to betonowe umocnienia na wzgórzu, na których kiedyś stały działa broniące miasta od strony Oceanu. Takich miejsc jest w San Francisco kilka. 

Mieliśmy stamtąd przepiękny widok na Ocean i most Golden Gate. Słońce było już niżej, więc wspaniale oświetlało cały krajobraz ostrymi wiosennymi promieniami. Spędziliśmy na Battery trochę czasu, napawając się widokami, ciszą, szumem wody, i wcinając batony energetyczne na podwieczorek. Turystów praktycznie tam nie było, pojawiło się jedynie kilku, z których jeden podejrzewał Ukochanego o pochodzenie z Pensylwanii, sądząc po akcencie - oczywiście :)

Battery Crosby
Battery Crosby
Trochę historii dla zainteresowanych
To ja - zdjęcie z mostem musi być
Wspaniały widok z Battery
Przy Battery zaczynał się pieszy szlak schodzący łagodnie w dół do plaży, a następnie prowadzący w górę do samego mostu. Wpadliśmy na szalony pomysł, żeby zamiast dalszej jazdy między samochodami zdecydować się na spacer. No dobrze, ale co z rowerami? No rowery wzięliśmy po prostu na plecy. Nie było lekko, ale za to wrażenia i widoki były niezapomniane. Wyszliśmy na górę przy kolejnych bateriach. Widok stamtąd był już mniej imponujący, bo pod innym kątem, postanowiliśmy zatem szybko wjechać na most, bo złota godzina zaczynała powoli wybijać. 

To może jednak pieszo?
Zapierające dech w piersi widoki ze szlaku
Już niedaleko
Znalezienie wjazdu okazało się niełatwym zadaniem. Przy moście jest mnóstwo przestrzeni i budynków, widać gdzie są bramki dla samochodów, ale rowerem nijak nie mogliśmy dojechać we właściwe miejsce. Po kilkunastu minutach w końcu udało nam się odnaleźć podziemny przejazd na drugą stronę drogi. Wjazd dla rowerów znajduje się po prawej stronie mostu (patrząc od strony SF), ale droga rowerowa na moście jest już po jego lewej stronie - od strony Oceanu. Jeśli chcemy mieć lepszy widok na San Francisco, możemy wybrać się na pieszą wycieczkę chodnikiem ulokowanym po przeciwnej stronie mostu. 

Droga rowerowa na moście Golden Gate
Golden Gate jest przepiękny, nie tylko o zachodzie słońca. Nie bez przyczyny jest chyba najbardziej znanym mostem na świecie, a przy tym jeszcze cudem techniki - potrafi wytrzymać naprawdę silne trzęsienia ziemi. Charakterystyczna czerwona barwa wieczorem nabiera jeszcze soczystości. Most jest długi, ma kilometr długości, więc przejechanie go rowerem zajmuje trochę czasu. Łukowaty kształt drogi sprawia, że do połowy mostu jedziemy pod górę, a od połowy cały czas w dół. Dlatego właśnie nie powinny nikogo dziwić prędkościomierze dla rowerów ustawione przy drodze rowerowej :) Przy jeździe z górki bardzo łatwo rozpędzić się do dużych prędkości, ale prędkościomierz ma za zadanie nakłonić nas do przestrzegania przepisowego ograniczenia 15 mph :)

Widoki z mostu - po lewej widoczne urządzenie do pomiaru prędkości rowerów
Potężny filar mostu
Na środku mostu zrobiliśmy sobie przystanek na podziwianie i robienie zdjęć. Golden hour robiła swoje. Zachodzące słońce chowało się już powoli za wzgórza po drugiej stronie mostu, ale wciąż pięknie oświetlało most i San Francisco. To właśnie o tej porze i na tych wzgórzach powstają najsłynniejsze zdjęcia pokazujące czerwony most i ozłocone zachodzącym słońcem miasto. 

Nie mieliśmy już szansy, żeby dojechać na drugą stronę i wjechać na wzgórze przed zmrokiem - zabrakło nam co najmniej pół godziny. Nie przejęliśmy się tym jednak specjalnie, bo widoki z mostu były naprawdę wspaniałe. Spojrzeliśmy w dół. Otchłań wody była przerażająca. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy bardzo wysoko nad powierzchnią wzburzonej ciemnej wody. Wiatr huczał i zagłuszał nasze rozmowy. Patrzyliśmy na ostatnie promienie odbijające się w wodzie i czerwonej farbie. Zmierzyłam dłonią linę mostu. Nie byłam w stanie jej objąć, choć z daleka wyglądała na cieniutką. Liny podtrzymujące podwieszane mosty zawsze robią na mnie wrażenie. :) 

Wzburzona otchłań pod nami
Golden hour - złota godzina
Słońce chowa się za wzgórzami - pora wracać
Dojechaliśmy do drugiego filaru i postanowiliśmy wracać, aby choć część drogi przejechać przed całkowitym zmrokiem. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy zjeździe z mostu, żeby zrobić kilka zdjęć i pooglądać model Golden Gate, symulujący zachowanie mostu przy podmuchach wiatru i trzęsieniach ziemi.To naprawdę ciekawa zabawka :)

Instrukcja obsługi modelu mostu
Zachód słońca nad mostem Golden Gate - w dole widoczna droga dla rowerów prowadząca na most
Robiło się już chłodno, więc przebraliśmy się w coś cieplejszego i ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy wyludnioną ścieżką rowerową, tą samą droga, którą tam przyjechaliśmy. O tej porze wyglądała jednak o wiele mniej przyjaźnie - po jednej stronie pustka, ciemność i szum wody, po drugiej ciemność i gęste drzewa. Nasze słabe lampki rowerowe ledwo oświetlały drogę przed nami, na szczęście byliśmy choć trochę widoczni dla innych. Od czasu do czasu mijaliśmy rowerzystów lub pieszych, którzy sprawiali, że czuliśmy się trochę lepiej na wyludnionej o tej porze drodze :) 

Ostatni rzut oka na most Golden Gate
Na chwilę zgubiliśmy właściwą drogę, ale Ukochany uratował nas przed nocnym błądzeniem przy pomocy swojej nawigacji. Wróciliśmy na rowerową ścieżkę biegnącą wzdłuż brzegu. Tym razem jednak postanowiliśmy nie nadrabiać drogi i nie jechać nią do końca. W okolicy Russian Hill (tak żeby nie wjeżdżać na górkę przy Fort Mason) skręciliśmy w prawo, zjeżdżając prosto na południe. Ku naszemu zdziwieniu jadąc nocą po ulicach San Francisco czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Znowu mieliśmy okazję podziwiać ładne osiedla kolorowych domków i wspaniałe współistnienie ruchu rowerowego i samochodowego. Ruch na ulicach był mały, a kierowcy samochodów traktowali nas bardzo uprzejmie. Jako rowerowi uczestnicy ruchu nie byliśmy dla nich najwyraźniej niczym nadzwyczajnym, a już na pewno nie drogowym wrogiem. (Ach, jak chciałabym móc tak jeździć po Polsce!). Tradycyjnie wybraliśmy trasę oznaczoną na mapie jako przystosowana dla rowerów (w tym przypadku współdzielona z samochodami i częściowo pas rowerowy), żeby przejechać między wzgórzami. 

Na chodnikach mijaliśmy sporo wystrojonych młodych ludzi, idących najwyraźniej na imprezy. Z barów i restauracji po obu stronach dochodziła muzyka. Jednym słowem - nocne życie kwitło. 

W końcu dotarliśmy do hotelu, niezaczepiani wbrew naszym obawom przez żadnych bezdomnych, tłumnie okupujących chodniki w okolicy. Zmęczeni po wycieczce stanęliśmy przed dylematem, co zrobić z rowerami. Uroczy pan z recepcji hotelu oczywiście nie zgodził się na przechowanie ich na noc w lobby pod ścianą (nie, bo nie). Na ulicy zostawić trochę strach. Panowie z parkingu też nie patrzyli zbyt przychylnie na pomysł postawienia im rowerów w kącie, nawet za dopłatą. Na szczęście mieliśmy plan B. Po prostu wsadziliśmy oba rowery do samochodu i zamknęliśmy tam na noc. 

Tak zakończyliśmy wspaniały dzień spędzony na drogach San Francisco. Spojrzeliśmy na wskazania trackera z telefonu. Pokazywał 55 przejechanych kilometrów i to nie po najłatwiejszym terenie. Całkiem niezła wycieczka :) Następnego dnia mieliśmy odczuć to w nogach (i w barkach - to od noszenia roweru na plecach), ale o tym w kolejnym odcinku. :)

1 komentarz:

  1. Golden Gate jest jednym z wielu miejsc, które chciałam zwiedzić. Na https://sanfrancisco.pl/ czytałam rozpiskę i w planach mam most i parki narodowe, a co dalej, to się okaże.

    OdpowiedzUsuń