piątek, 16 stycznia 2015

City by the Bay (i kilka porad praktycznych)

W tym poście znajdziesz pomocna informacje o samym San Francisco, naszych pierwszych wrażeniach, bazie hotelowej oraz transporcie.

Jeśli interesują Cię informacje dotyczące zwiedzania i ciekawych miejsc w tym fascynującym mieście, zapraszam Cię do przczytania dwóch kolejnych postów:

In the streets of San Francisco
oraz
Cable Cary

*************************************************************

Most Golden Gate w San Francisco
Z Yosemite wyruszyliśmy do San Francisco***.  Mieliśmy w planach zatrzymać się gdzieś po drodze i pozwiedzać np. San Jose czy Palo Alto. Trwająca od rana ulewa przekonała nas jednak, że miejsca te nie są aż tak interesujące, by wychodzić z suchego wygodnego samochodu :)

San Francisco również przyjęło nas chmurami i deszczem, choć widok na Downtown z wysokiego wiaduktu robił wrażenie. Pojechaliśmy więc prosto do hotelu, licząc na późniejszą poprawę pogody.

Ciemne chmury nad San Francisco
Pogoda wyglądała mało obiecująco
Hotel był trochę przypadkowy, bo zarezerwowany w wyniku mojego błędu. Przed wyjazdem zamawiałam noclegi booking.com "na wszelki wypadek" i byłam wtedy przekonana, że robię rezerwację z możliwością bezpłatnego odwołania. Niestety przekonanie było błędne, a klikniętego z rozpędu "Potwierdzam" nie dało się już cofnąć. Opinie o hotelu trochę przerażały, więc mieliśmy początkowo zamiar zmienić go na inny i poświęcić te kilkaset dolarów. Noclegi w San Francisco są jednak tak drogie (a tańsze trzeba rezerwować z wyprzedzeniem), że postanowiliśmy dać hotelowi szansę i spędzić w nim jedną noc. Ostatecznie okazało się, że nie było tak źle i zostaliśmy na całe trzy. 

Hotel nazywał się Layne i miał najgorszą i najbardziej nieuprzejmą obsługę, jaką spotkałam w życiu. Jego zaletą była natomiast lokalizacja. Mieścił się na granicy Downtown, w pobliżu Union Square, więc do wielu ciekawych miejsc można było dojść pieszo. Zaznaczam tutaj, że dla niektórych ta lokalizacja to wada. Downtown uważane jest za bardzo nieprzyjemne i niebezpieczne miejsce, ponieważ na każdym rogu, w każdym zakamarku i na każdym chodniku pełno jest bezdomnych (czytaj: niebezpieczeństw). W SF mieszka największy odsetek osób bezdomnych w całych Stanach! Faktycznie, dla Europejczyka to dość szokujący widok, który budzi niepokój i powoduje automatyczne przyspieszenie marszu. Nas jednak nigdy nikt nie zaczepił. Nie czuliśmy się też specjalnie zagrożeni, nawet wracając do hotelu wieczorem. Dookoła spacerowało jeszcze sporo turystów i atmosfera była całkiem spokojna. Trzeba tylko zachować podstawowe zasady bezpieczeństwa, czyli: nie nosić zbyt wielu wartościowych rzeczy i nie machać nimi na ulicy, nie gapić się na bezdomnych i nie utrzymywać z nimi kontaktu wzrokowego, a na ewentualne pytania odpowiadać "I'm sorry, I can't help you". No i oczywiście nie wolno włóczyć się po okolicy do późnej nocy.

Przecznicę dalej od hotelu Layne są drogie hotele, jak np. Hilton Union Square, gdzie samochody i autokary przywożą panie w garsonkach i panów w garniturach. Nie jest zatem chyba tak źle, jak internauci to malują. Ale decyzję pozostawiam Wam :)

Ogólnie jeśli szukacie noclegu, to polecam mieszkanie w pobliżu Downtown (jest tam kilka nie najgorszych hosteli i hoteli). Sporo ciekawych hoteli z parkingami jest też w okolicach Fisherman's Wharf, ale tam tańsze miejsca najlepiej rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Bardzo ważną sprawą przy szukaniu hotelu jest parking, gdzie samochód warto zostawić na kilka dni i poruszać się w inny sposób. San Francisco, w przeciwieństwie do LA, to miasto bardzo przyjazne pieszym i rowerzystom, a jazda i parkowanie samochodu w kolejnych miejscach to niepotrzebny koszt i uciążliwość, szczególnie, że większość dróg jest jednokierunkowa, a miejsca parkingowe są bardzo drogie.

Hotel Layne nie ma parkingu, pozwala jedynie postawić samochód przed wejściem na czas wypakowywania bagaży, więc przynajmniej nie trzeba ich taszczyć. Na ulicy parkować nie radzę, głównie ze względu na koszty (w SF parkowanie wszędzie jest naprawdę bardzo drogie). Na szczęście w budynku obok znajduje się wygodny parking za jedyne 30$ za dobę (trzeba ten koszt doliczyć, jeśli ma się hotel bez własnego parkingu). Parking bardzo polecam, jest jednym z najtańszych w okolicy, ma miłą i pomocną obsługę, złożoną z bardzo sympatycznych panów mówiących w niezidentyfikowanym przez nas języku, z którymi łatwo się dogadać, jeśli chcemy zrobić coś niestandardowego, np. schować do samochodu rowery. Samochody parkują tam jedynie pracownicy, którzy upychają je na dwóch piętrach w niewiarygodny dla mnie sposób. Nie udało mi się zrozumieć ich systemu, ale wyjeżdżanie autami przypominało mi grę z dzieciństwa z przesuwaniem drewnianych kwadracików po planszy, na której tylko jedno pole było wolne. Przyznam, że dziwnie się czuliśmy oddając kluczyki do auta obcej osobie na kilka dni. Jako Polacy nie byliśmy do tego przyzwyczajeni, ale panowie nie zawiedli naszego zaufania i dostaliśmy samochód z powrotem przy wyjeździe w stanie nienaruszonym.

Po zaparkowaniu udaliśmy się do recepcji w celu zameldowania naszego przyjazdu. Musieliśmy tam odczekać godzinę, którą pan w recepcji przeznaczył na obsługę jednego (!) klienta, nie mogąc zrozumieć jego prostych pytań z powodu bariery językowej bądź umysłowej i mentalnej, oraz doprowadzając wszystkich innych do furii. Potem w końcu dostaliśmy pokój. Zapłaciliśmy przy tym 250$ kaucji, którą hotel pobiera i nie zawsze oddaje, więc trzeba na to uważać. Ważny jest również środek płatniczy. Lepiej nigdy nie płacić żadnych kaucji polską kartą kredytową, ponieważ dwa razy stracimy na kursie i prowizji.

W oczekiwaniu na zameldowanie w hotelu Layne
Ogólnie hotel Layne odradzam. Jego podstawowym minusem, oprócz wysokiej kaucji i problemów ze zwrotem pieniędzy, jest również nadzwyczajna niechęć do odwołania lub zmiany rezerwacji. Naszej nie chcieli anulować nawet trzy miesiące przed przyjazdem. Nie pozwalali również na zamianę nazwisk gości, tak by można było rezerwację zwyczajnie komuś odsprzedać. Dlatego polecam raczej poszukać sobie innego miejsca na nocleg, chyba że jesteście pewni planu podróży i szukacie czegoś względnie taniego.

Mimo wszelkich niedogodności hotel ma również zalety. Na przykład taką, że w środku jest czysty i dość ładny. Mieści się w starej kamienicy, która niejedno już pewnie widziała. Oferuje również śniadania, ale nigdy na nie nie zeszliśmy, więc na ten temat się nie wypowiem. Nasz pokój był na ostatnim, piątym piętrze, więc z bagażami musieliśmy wjechać tam windą. Winda jest bardzo stara i zabytkowa, z ręcznie zasuwaną kratką, jak na Titanicu ;) Jeśli jeden z gości zapomni zamknąć kratkę po wyjściu z windy, nikt inny nie może tej windy wezwać, ponieważ ta zwyczajnie nie działa. Na szczęście pan w recepcji jest czujny i cały dzień zajmuje się głównie łypaniem okiem na to, kto wchodzi do windy, pamiętając jednocześnie dokładnie personalia jegomościa. Dlatego gdy winda nie zjeżdża na dół, pamięta, kto ostatni nią podróżował i niezwłocznie dzwoni do "winowajcy" ;)

Winda w Layne
Nasz pokój z łazienką był całkiem niezły.  Miał mikrofalówkę, telewizor (choć telewizorów i tak zazwyczaj nie używamy) i codziennie wymieniane ręczniki oraz kosmetyki w łazience. Żeby nie było tak różowo, później okazało się, że nie działa w nim kaloryfer i marzniemy w nocy. Pan w recepcji na zwróconą uwagę odpowiedział z właściwym sobie anty-wdziękiem, że kaloryfery włącza o północy i na pewno tego nie zauważamy, bo już śpimy. Oczywiście nie było to prawdą i musieliśmy jakoś przecierpieć ten chłód. Nie mieliśmy czasu ani chęci toczyć batalii o dwie pozostałe noce.

Przyjechaliśmy po południu, więc po odpoczynku i rozpakowaniu postanowiliśmy przejść się po okolicy. Wyjść z hotelu było łatwo, wejść nieco trudniej, bo obowiązywał dzwonek i wiecznie zamknięte drzwi (ze względów bezpieczeństwa, oczywiście). Na szczęście w recepcji zazwyczaj ktoś był i nie odczuliśmy specjalnie związanych z tym niedogodności.

Wieczorny spacer był cudowny. Po porannych chmurach nie było śladu i świeciło piękne słońce. Najbardziej ucieszyło nas to, że zgodnie z naszymi przewidywaniami San Francisco okazało się miastem bardzo przyjaznym pieszym i wspaniałym do spacerów.  W porównaniu do molocha Los Angeles, gdzie wszędzie trzeba jechać samochodem, a spacerować można głównie w parkach, urokliwe uliczki i stare budynki San San Francisco wydały nam się niezwykle piękne, ciepłe i przyjazne. (Ostrzegam jednak, że spaceruje się po ulicach-sinusoidach (góra-dół), więc warto zadbać o kondycję :)

Na początek postanowiliśmy ruszyć w kierunku Chinatown, ponieważ znajdowało się bardzo blisko hotelu. Po drodze chłonęliśmy niesamowity klimat miasta i podziwialiśmy piękno ulic i zabudowy. Architektura kamienic, z charakterystycznymi schodami przeciwpożarowymi, przypominała mojej sentymentalnej duszy niektóre dzielnice Nowego Jorku i bardzo przypadła mi do gustu.

Ulica w San Francisco
Po przejściu kilku przecznic i wdrapaniu się na parę wzgórz dotarliśmy do chińskiej dzielnicy. Było późne popołudnie, więc niemal wszyscy Chińczycy zamykali już swoje sklepy, ale i tak było bardzo przyjemnie i kolorowo. Uwielbiamy chińskie dzielnice i odwiedzamy je w każdym mieście, do którego jedziemy. Na razie żadne swoim urokiem nie przebiło w naszych oczach tego nowojorskiego, ale każdemu dajemy szansę. Chinatown w San Francisco uplasowało się całkiem wysoko w rankingu.

Brama Chinatown
Kolorowe Chinatown w San Francisco
Podczas przechadzki zachwycił nas również pierwszy widok Cable Carów*, w których zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia ;)

*Cable Car to staroświecki tramwaj działający jak kolejka linowa. Pojazd jest ciągnięty przez kabel ukryty w ulicy, napędzany na wielkich kołach w maszynowni, który porusza się ze stałą prędkością. Maszynista "łapie" kabel, aby jechać przed siebie i puszcza go, kiedy zachodzi taka potrzeba, np. na skrzyżowaniach dwóch linii cable carów. Kiedyś cable cary były podstawowym środkiem transportu w mieście, gdzie konie nie byłyby w stanie spinać się pod górę. Po mieście jeździły ich setki. Wielkie trzęsienie ziemi w 1906 roku zniszczyło niestety całą kablową infrastrukturę i obecnie w użytku są zaledwie 3 linie, oblegane przez turystów. 


Jedzie Cable Car!
Ze spaceru pamiętam jednak przede wszystkim niesamowite drogi na wzgórzach i samochody parkujące na nich pod niewiarygodnym kątem. Naprawdę robią wrażenie na nowym przybyszu, szczególnie poruszającym się pieszo. Odbijające się w szybach zachodzące słońce  dodawało temu widokowi jeszcze więcej czaru.

Wspaniały wieczorny widok na drogę prowadzącą do zatoki
Przechył robi duże wrażenie. Później się do tego trochę przyzwyczaja. Zwróćcie uwagę na samo skrzyżowanie - zawsze jest płaskie czyli na jednym poziomie.
Parkowanie jak widać nie jest problematyczne. Pieszy spacer przyspiesza nieco puls :)
Z powodu dużego nachylenia ulic i chodników nasz wieczorny spacer porządnie nas zmęczył. Ponieważ na dworze już się ściemniało postanowiliśmy wrócić do hotelu i kolejnego dnia ruszyć w dalszą drogę.

Nasz drugi dzień w San Francisco chcieliśmy przeznaczyć na prawdziwe zwiedzanie. Ale pojawił się dylemat: jak się poruszać? 

Rozważaliśmy każde z rozwiązań:
1. Samochód - raczej odpadał - po pierwsze mało z tego przyjemności podziwiania widoków dla kierowcy, po drugie, nie ma gdzie parkować lub parkingi są bardzo drogie, po trzecie - byłoby trochę zachodu z wyciąganiem auta z naszego "stałego" parkingu
2. Komunikacja miejska - wchodziła w grę jak najbardziej. Choć ponosilibyśmy dodatkowy koszt, był on mniejszy niż koszty parkowania
3. Pieszo - bardzo dobre rozwiązanie w San Francisco, pozwala poczuć atmosferę miasta i podziwiać jego piękno w całej krasie, ale sprawdza się jedynie na krótkich dystansach

Okazało się jednak, że najlepszym środkiem transportu w San Francisco jest ROWER. :) Przynajmniej naszym skromnym zdaniem.
Ruch rowerowy przy Fisherman's Wharf
Rower "zaparkowany" nad zatoką Golden Gate
Gdy już mieliśmy zdecydować się na połączenie przejazdów miejskim transportem z pieszymi wycieczkami,  nagle wpadły nam w oko reklamy z mapek i ulotek dostępnych w hotelu. Reklamowały się wypożyczalnie rowerów. Bingo! Wspaniały pomysł dla nas, zapalonych rowerzystów! Entuzjazm trochę nam opadł, gdy okazało się, że to dość droga rozrywka. Ale byliśmy w stanie zapłacić te kilkadziesiąt dolarów za tę przyjemność. Ostatecznie powstrzymały nas jednak obowiązkowe kaucje za każdy rower, które przeważnie wynosiły ok. 500$. To był dla nas zbyt duży wydatek, który zamroziłby nam resztę niezbędnych środków płatniczych na co najmniej kilka dni. Oczywiście mogliśmy zapłacić kartą kredytową, ale stracilibyśmy dwukrotnie na przewalutowaniu i prowizji banku (przy zapłacie i przy oddaniu kwoty przez wypożyczalnię).  

Byliśmy już bliscy rezygnacji z pomysłu, gdy Ukochany w internecie znalazł jeszcze jedną wypożyczalnię - Bike Hut. Tanią i bez kaucji. Zdecydowaliśmy się bez wahania. 

Bike Hut mieści się przy Pier 40, więc czekał nas zaledwie półgodzinny pieszy spacerek, który okazał się bardzo przyjemny. Trzeba było przejść przez Financial District i dojść do zatoki. Wypożyczalnia mieści się w małej budce. Rowery ma całkiem przyzwoite, choć bez różnych gadżetów, jak w drogich wypożyczalniach z kaucjami (np. koszyki i torby do rowerów na drobiazgi). Są tam rowery różnych rodzajów i rozmiarów: górskie, miejskie, treki, szosówki. Postanowiliśmy wypożyczyć rowery szosowe i był to bardzo dobry wybór. Kosztowało nas to  25$ za rower na całą dobę. Rowery nie miały wyposażenia, więc poprosiliśmy panią z budki o światła (na wypadek wieczornego powrotu) oraz klamry z zapięciem. Dostaliśmy je bez dodatkowych dopłat. Obecnie, według informacji na stronie, wypożyczalnia oferuje również kaski, które są wliczone w cenę ( http://thebikehut.org/). Dodatkowo, uprzejma pani zaopatrzyła nas w rewelacyjną mapę rowerową miasta która okazała się bezcenna. Przy wypożyczaniu roweru, zawsze zapytajcie o tę mapę. Ma oznaczenie wszystkich tras rowerowych w mieście oraz zabytków i miejsc wartych odwiedzenia. Za chwilę powiem, dlaczego to takie ważne. :)

San Francisco to miasto położone na wzgórzach. Wzgórz jest mnóstwo i często są strome oraz wysokie. Pdjechanie kilka razy pod górkę może bardzo przyspieszyć zakończenie rowerowej wycieczki, a tego przecież nie chcemy. Na szczęście władze San Francisco zadbały o rowerzystów i to w dodatku bardzo sprytnie. Wytyczyły drogi rowerowe pomiędzy wzgórzami, tak żeby trasa przebiegała przez jak najmniej wzniesień. Dlatego jeśli masz mapę, w miarę możliwości zawsze korzystaj z wyznaczonej trasy rowerowej! Dalej zajedziesz :)

W San Fransisco są 3 rodzaje tras rowerowych:

1. Ścieżki rowerowe - tak jak u nas wydzielone obok drogi, przy chodniku itp. - przeznaczone tylko dla rowerów lub czasem współdzielone z pieszymi.

Droga dla pieszych i rowerów
2. Pasy rowerowe wydzielone z jezdni - bardzo wygodne, oddzielone od jezdni ciągłą linią, często w zielonym kolorze.

Pas dla rowerów
3. Drogi samochodowo-rowerowe - twór u nas nieznany. Jest to zwykły pas dla samochodów z namalowanym co kilka metrów rowerkiem, co ostrzega kierowców, że po tym pasie jeżdżą rowery i że muszą na nie zwracać uwagę.

Droga współdzielona dla rowerów i samochodów
Każdy rodzaj trasy jest zaznaczony innym kolorem na mapie.

No dobrze, ale co z bezpieczeństwem?

Jako rowerzystka czułam się w SF bardzo bezpiecznie, również jadąc po zmroku. Rowerzystów jest mnóstwo, całe chmary, do tego riksze i inne wynalazki. Kierowcy są więc przyzwyczajeni i zwracają na rowery uwagę. Poza tym prawie na całym obszarze miasta (poza kilkoma głównymi, dojazdowymi arteriami) obowiązuje ograniczenie prędkości do 25 mph (40 km/h). Jest ono przestrzegane przez kierowców nie tylko dlatego, że Amerykanie generalnie tego pilnują. Nie ma się zwyczajnie gdzie rozpędzić, ponieważ co kilkaset metrów są światła (praktycznie na każdym skrzyżowaniu). O ile nie jedziemy rowerem pod górkę, a już na pewno gdy jedziemy z górki, osiągamy prędkość taką jak samochody (co jest dość dziwnym doświadczeniem :)

Należy oczywiście pamiętać o kilku zasadach bezpieczeństwa:

1. Trzeba uważać, żeby nie wjechać kołem w szynę tramwajową (zgadnijcie, komu się to zdarzyło)
2. Jadąc drogą samochodowo-rowerową należy zawsze jechać ŚRODKIEM PASA (nie z prawej strony, jak w Polsce). Prawa strona to parking, czyli strefa otwierania drzwi - bardzo niebezpieczna. Nie jesteśmy w Polsce, więc samochody jadące za nami nie będą trąbić i próbować nas przejechać, tylko grzecznie pojadą, ewentualnie nas wyprzedzą (można czasem odsunąć się na prawo w bezpiecznym miejscu).
3. Jak wszędzie należy kierować się zdrowym rozsądkiem :)

Wyposażeni w rower możemy ruszać w świat!

Nasza wyprawa rowerowa po San Fransico była tak niesamowita, że musiałam jej opis podzielić na dwa posty:

In the streets of San Francisco
oraz
Cable Cary


***
Kilka słów o San Francisco

San Francisco, zwane City by the Bay (Miasto nad Zatoką) leży na półwyspie otoczonym Oceanem Spokojnym, Cieśniną Golden Gate (czyli złotą bramą do miasta) i zatoką San Francisco. Leży również na uskoku San Andreas, który jest przyczyną licznych trzęsień ziemi w mieście. Całe miasto zbudowano na wzgórzach, więc panorama jest pofalowana, a ulice często bardzo strome.

Strome ulice San Francisco
Położenie miasta ogranicza ilość wolnego miejsca, gdzie można rozwijać budownictwo, stąd pewnie wysokie ceny domów, parkingów i hoteli. Na kawałkach lądu wyrwanych zatoce, na których zgromadził się osad, buduje się nowe osiedla na kilkudziesięciometrowych metalowych palach, sięgających aż do twardego gruntu pod rozmokłym terenem, który kiedyś był dnem zatoki. W przeciwnym razie budynki szybko by się zapadły. Polecam obejrzeć dokumenty o niesamowitych konstrukcjach budowlanych w San Francisco, które muszą być odporne na silne trzęsienia ziemi. Cuda techniki wbijają w fotel.

Ciekawa jest też struktura społeczna San Francisco. Prawdziwych Hippisów na ulicach trudno już dziś spotkać, ale w mieście wolności mieszka dziś podobno największy odsetek osób homoseksualnych w USA. I największy odsetek bezdomnych, co widać na każdym kroku w pobliżu Downtown.

Znaki rozpoznawcze SF to przede wszystkim most Golden Gate, więzienie Alcatraz oraz Cable Cary, czyli połączenie tramwaju z koleją linową. Oferta turystyczna jest jednak dużo bardziej bogata, więc polecam zarezerwować sobie na zwiedzanie minimum 2-3 dni. (O szczegółach opowiem w kolejnym poście).

Most Golden Gate
Więzienie-muzeum Alcatraz
Ogólnie miasto wspominam jako bardzo piękne, zielone, przyjazne turystom, rowerzystom i wielbicielom pieszych wycieczek. Zdecydowanie wygrało z LA i nieco mniej zdecydowanie z Las Vegas. Chętnie wróciłabym tam jeszcze raz i wszystkim bardzo polecam.

środa, 7 stycznia 2015

Wodospady Yosemite

Naszym kolejnym celem był park narodowy Yosemite. Jest to ogromny górzysty park, z charakterystycznymi i rozpoznawalnymi szczytami, piękną przyrodą oraz mnóstwem pieszych szlaków. Jest świetny zarówno do rodzinnego spędzania czasu, jak i trekkingu czy wspinaczki. 


Yosemite National Park
Po tym, jak nie zostaliśmy wpuszczeni do parku Sequoia, obawialiśmy się, że również Yosemite, ze względu na swoje górskie położenie (nieco na północ od Kings Canyon/Sequoia) będzie o tej porze roku niedostępne. Postanowiliśmy i tym razem wcześniej porządnie przeszukać internet (NPS) w poszukiwaniu informacji. Okazało się, że faktycznie większość dróg w Yosemite była zamknięta, jednak całkiem spokojnie można było wjechać do Yosemite Valley (Dolina Yosemite). Nam to wystarczyło. Mieliśmy na zwiedzanie zaledwie jeden dzień, a park jest tak rozległy, że można w nim zapewne spędzić całe tygodnie, i to nie raz. Dolina Yosemite była więc idealna na tę okazję. To popularne miejsce turystyczne, do którego można dojechać samochodem i z którego rozciąga się wspaniały widok na góry, w tym Half Dome (Dome = kopuła; half dome = pół kopuły;) - góra ma charakterystyczny kształt połowy półkuli, bo zapewne kiedyś druga połowa się odłamała) czy El Capitan. Z doliny odchodzi kilka ciekawych i niezbyt długich pieszych szlaków, które są idealne na jednodniowe wycieczki. Byliśmy zatem bardzo szczęśliwi, że wczesna wiosna zawitała już w góry.


Wodospad Yosemite. W oddali Half Dome
Już sama droga do doliny była przepiękna i malownicza, oznaczona jako scenic drive (droga widokowa). Jechaliśmy drogą wzdłuż rzeki - wąwozem między górami porośniętymi świeżą zieloną trawą i wielobarwnymi kwiatami. Okolica mieniła się wszystkimi kolorami wiosny – szczególnie pięknie wyglądały liczne po obu stronach drogi żółte i fioletowe krzewy. Zestawienie barw było tak zachwycające, że próbowaliśmy zrobić zdjęcie w trakcie jazdy, żadne jednak nie oddaje piękna tego krajobrazu. Jechaliśmy sobie niespiesznie, nawet nie próbując przekraczać dozwolonej prędkości, bo wolna jazda była przyjemnością. Po drugiej stronie rzeki widać było zarośnięte pozostałości równoległej drogi , która widocznie zaczęła się osuwać i została zamknięta. Obecnie tworzy ciekawe drogowe cmentarzysko – można tam zobaczyć wraki samochodów i ruiny opuszczonych hoteli czy pensjonatów. Dzika przyroda zaczyna powoli pochłaniać te pamiątki minionej świetności drugiej strony wąwozu. 

Scenic drive
Malownicza droga do Yosemite
Wiosna w Dolinie Yosemite
W dalszej części strumień robił się coraz bardziej interesujący, a zielone wzgórza zostały zastąpione przez ogromne wyrastające z ziemi skaliste góry (Góry w Yosemite są trochę podobne do Tatr wysokich, z tym że z poziomu doliny wyrastają prawie od razu gołe skały, nie ma tak wyraźnie zaznaczonych pięter lasów świerkowych, kosodrzewiny czy hal – raczej sam granit). Zatrzymywaliśmy się w zatoczkach przy drodze, żeby pooglądać strumień, który przedzierał się przez ogromne białe głazy. Nie kamyczki jak w polskich górach, ale wielkie skały, czasem o średnicy paru metrów. Widok był piękny. 

Strumień w Dolinie Yosemite
Niedługo później po lewej stronie naszym oczom ukazał się dostojny El Capitan, a przy nim ogromne wodospady z topiących się śniegów, spadające z samych szczytów.

El Capitan
Trochę informacji o Kapitanie
Naszym celem był parking na samym końcu doliny i tam też zostawiliśmy samochód. Dalej mogliśmy przemieszczać się pieszo lub shuttle busem, który regularnie kursuje w dolinie. Już z parkingu mieliśmy przepiękny widok na Half Dome, więc wycieczka zaczęła się wspaniale. Pogoda była bardzo ładna i świeciło słońce, ale było chłodno, a wiosna była tu o wiele młodsza niż na południu Kalifornii. W wielu miejscach leżał jeszcze śnieg, nawet w dolinie, nie mówiąc już o wyższych partiach gór. Przebraliśmy się więc w koszulki termiczne, długie spodnie i softshelle oraz buty trekkingowe. Na parkingu było tak rześko, że zabraliśmy również czapki, szaliki i porządne rękawiczki. Choć tak naprawdę zabralibyśmy je niezależnie od temperatury. Z górami nigdy nic nie wiadomo – pogoda jak w każdych innych górach może zmienić się nagle, a przezorny zawsze ubezpieczony, czyli zabiera ciepłe ubrania, kurtkę przeciwdeszczową, zapas jedzenia i wody oraz (papierową) mapę terenu.


Na parkingu przywitała nas wiewiórka
Mapkę przestudiowaliśmy po drodze do parku w poszukiwaniu krótkich i ładnych szlaków, które moglibyśmy przejść w pół dnia. Dojechaliśmy do parku tuż przed południem, czyli dość późno, a chcieliśmy wyjechać jeszcze przed zmrokiem, aby uniknąć nocnej jazdy krętą i wąską drogą. Mieliśmy na uwadze, że z doliny do wyjazdu z parku jedzie się około 1,5 godziny, czyli mieliśmy czas maksymalnie do 17-tej. No cóż, taki urok wiosny – słońce zachodzi dość wcześnie (a tak przy okazji – trzeba to dokładnie sprawdzić planując jakąkolwiek podróż).

Nasz wybór padł na Yosemite Falls. Jest to najwyższy wodospad w USA i jeden z najwyższych na świecie – prawdziwe cudo natury. Ma 739 m wysokości i jest kaskadowy, czyli składa się z 3 części. Z dołu wygląda pięknie, choć nie wydaje się aż tak wysoki. Jego dolna część jest zwana Lower Yosemite Fall (Dolny Wodospad), górna – Top lub Upper Yosemite Fall (Górny Wodospad). Wygląd wodospadu zmienia się w różnych porach roku - najwięcej wody pływa nim po zimie, czyli późną wiosną, trafiliśmy więc na całkiem dobry okres do jego podziwiania.


Yosemite Falls
Informacje o sezonowych zmianach w wyglądzie wodospadu
Do Lower Fall prowadzi krótki loop trail (szlak „pętlowy”). Trasa jest łatwa i jednocześnie bardzo ładna, w sam raz na krótki spacer z rodziną. Do Upper Fall trzeba się wspiąć, więc szlak jest dłuższy i bardziej wymagający. Postanowiliśmy przejść oba szlaki zaczynając od trudniejszego, z założeniem, że zawrócimy mniej więcej w połowie czasu, tak aby wrócić na 17 do samochodu (szlak na Lower Fall był bliżej parkingu, więc mogliśmy go „zaliczyć”  drodze powrotnej).

Mapa szlaków pieszych prowadzących do wodospadów
Postanowiliśmy ruszyć do wejścia na szlak pieszo (alternatywa to shuttle bus), żeby na początek zrobić sobie spacerek doliną, do czego zachęcała nas przepiękna pogoda. Szliśmy wzdłuż drogi. 
Wszędzie było pełno turystów: wycieczek i całych rodzin. W pobliżu parkingu znajdowało się Visitor Center, sklepy z pamiątkami, restauracja i kawiarnia, gdzie siedziały prawdziwe tłumy miłośników górskich wycieczek. Kupiliśmy tam kawę i ruszyliśmy dalej uznając, że trzeba korzystać ze słońca, które później mogło zniknąć. Szło się bardzo przyjemnie, przypadkowo napotkani ludzie radzili nam, skąd najlepiej zrobić zdjęcie i które szlaki są ciekawsze. 

Informacje o kursowaniu shuttle busów
Krajobrazy po drodze do Yosemite Falls
Już niedaleko :)
Dojście do szlaku na Upper Fall zajęło nam więcej czasu niż się spodziewaliśmy,  co zmusiło nas później do wcześniejszego powrotu. Wynikało to stąd, że pytając kogoś o czas dojścia do szlaku do Yosmite Falls uzyskaliśmy odpowiedź, że zajmuje to ok. 20 minut, co zachęciło nas do wyboru spaceru zamiast przejazdu. Faktycznie, szlak do Lower Yosemite Fall był niedaleko. Nie byliśmy jednak świadomi, że do szlaku na Górny Wodospad jest jeszcze spory kawałek. Nie zraziliśmy się jednak, ponieważ spacer był bardzo przyjemny a widoki niezapomniane. Postanowiliśmy po prostu pilnować czasu i zawrócić w odpowiednim momencie.
Informacje o szlaku do Upper Yosemite Fall
Szlak do Upper Yosemite Falls
Szlak na Upper Yosemite Fall jest przepiękny. Oboje uwielbiamy chodzić po górach i naprawdę byliśmy zachwyceni. Na początku trasa ma formę charakterystycznego zygzaka, ponieważ inaczej podejście byłoby zbyt strome. Idzie się więc trochę jak chomik w labiryncie, ale za to jakie piękne można podziwiać widoki. Na początku trasa jest ułożona z porośniętych mchem kamieni i wygląda jak z Władcy Pierścieni. 
Szlak do Yosemite Falls
Wyżej szlak jest bardziej eksponowany i miejscami biegnie nad całkiem głębokimi przepaściami. Jego trudność oceniłabym na łatwą do średniej. Ze szlaku jest piękny widok na dolinę i granitowe szczyty, wśród których majestatycznie króluje Half Dome – coś pięknego. 


Pierwsze widoki po wyjściu nad poziom drzew
Widoki ze szlaku do Upper Yosemite Fall

Szlak do Upper Yosemite Falls miejscami bywa dość mokry i śliski, ale za to przepiękny
Przepiękny widok ze szlaku (a dokładnie z Columbia Rock) na Dolinę Yosemite i Half Dome
Wspinaczka była trochę męcząca i zrobiło nam się za ciepło w naszych zimowych strojach, zdejmowaliśmy więc po drodze wierzchnie części garderoby. Polecam nawet wczesną wiosną zabrać ze sobą lub założyć pod spód koszulkę z krótkim rękawem – w mojej termicznej z długim było mi zdecydowanie za gorąco.

Po drodze minęliśmy chłopca, który wracając z góry ostrzegł nas, że dalej na szlaku jest śniegi lód, więc trzeba uważać. Jak miło :) Wyżej szlak schodził nieco w dół, głębiej w las i w końcu dotarliśmy pod górny wodospad. Widok na białą wysoką kaskadę był naprawdę wspaniały. Nie był to jednak jeszcze koniec szlaku (byliśmy w ok. 2/3 drogi), który biegł dalej, na samą górę. Szybkie obliczenia pokazały, że musimy już wracać i nie zdążymy dotrzeć na szczyt. Byliśmy jednak dalecy od rozczarowania i mieliśmy poczucie, że cel osiągnęliśmy – mieliśmy wspaniałe widoki na całą dolinę i górny wodospad oraz mnóstwo endorfin we krwi po niezbyt długiej, aczkolwiek nieco męczącej wspinaczce. Zejście w dół było już samą czystą przyjemnością. Po drodze mijaliśmy skałkowych wpinaczy, których do parku przyjeżdża bardzo wielu. Głównym celem tych bardziej ambitnych jest zazwyczaj ogromna pionowa ściana Half Dome.


Upper Yosemite Fall
Tak jak planowaliśmy, zeszliśmy jeszcze na szlak do Niższego Wodospadu. Udało nam się to trochę rzutem na taśmę, bo ledwo dotarliśmy na miejsce, a zaczął padać deszcz i niewiele zostało z pięknej pogody. Sam wodospad był jednak piękny. Jeśli nie zależy Ci na przyjemności z samej wspinaczki, możesz przejść się tyko tutaj – jest płasko, a równie pięknie jak na górze (no może poza brakiem wspaniałych widoków z góry na dolinę i Half Dome). 


Yosemite Falls
Lower Yosemite Fall
Wodospad spadał z dużą siłą do rzeki, można było stanąć na drewnianym mostku i go podziwiać. Dookoła też było bardzo przyjemnie – las i wiele powalonych drzew oraz widoczne ślady gwałtownego przepływu wody po ulewach. Cała okolica jest porośnięta pięknym lasem z drzewami przypominającymi nieco nasze świerki, ale jeszcze smuklejszymi i wyższymi. Nie wiem jaki to gatunek, ten temat zostawię więc dendrologom. 

Strumień za wodospadami
Wymyte przez deszcze i tymczasowe strumienie okolice wodospadu
Deszcz siąpił coraz mocniej i robiło się późno, postanowiliśmy więc wracać. Po drodze chcieliśmy jeszcze wysłać kartki pocztowe, ale spóźniliśmy się 5 minut na pocztę, otwartą do 17-tej. Nie bardzo się tym faktem przejęliśmy. Kartki i magnesy kupiliśmy w sklepie obok i postanowiliśmy wysłać je gdzie indziej. Po takim wspaniałym spacerze mogliśmy zadowoleni jechać dalej – tym razem do Economy Inn w Los Banos, gdzie zabookowaliśmy nocleg po szybkiej ucieczce przed środkiem na karaluchy we Freśnie. :) Kolejnego dnia czekała nas droga do San Francisco!

A w hotelu nowiutkie lampy - jeszcze w folii ;)